wtorek, 31 maja 2005

Powoli muszę dojść do siebie

...  zebrać myśli i chęci do nowej pracy. Pozwoliłem sobie na chwilę relaksu bo mam miesiąc odpoczynku - przynajmniej od wyścigów. Od nowego tygodnia wznowię treningi, na razie jeżdżę spokojne tzn. przejażdżki maksymalnie 2-godzinne. Nadspodziewanie ciężkie okazało się dla mnie to Giro. Właściwie od samego początku czułem że nie kręci mi się tak jak powinno. Dna dotknąłem chyba na etapie do Limone Piemonte. Sprawił mi jednak trochę przyjemności fakt, iż kilku kolarzy (w tym sam "Ale" Petacchi) na następnym etapie podjechało do mnie pytając się czy już wszystko u mnie w porządku, czy odpocząłem, doszedłem do siebie.

Nieważne. Chociaż szkoda, bo praktycznie na niczym nie zależało mi tak jak na tym Giro. Ale takie są oblicza sportu wyczynowego. To było zdecydowanie najcięższe Giro ze wszystkich w których startowałem. Ale bez wymyślania ile to gór nie było, bo te naprawdę ciężkimi robią kolarze. Zależy to bowiem od poziomu zawodników na starcie, a w tym roku przez Pro Tour (o czym już wcześniej wiele razy wspominałem) poziom był bardzo wysoki co oczywiście jest jak najbardziej pozytywnie dla samego wyścigu.

Zaskoczyli mnie na Giro na pewno Basso i Savoldelli. Spodziewalem się, że będą mocni ale nie, że aż tak! Szczególnie Ivan na czas a "Savo" w górach. Największym jednak zaskoczeniem był Di Luca i to pewnie dla wszystkich. Damiano myślę że trochę zawiódł. Na koniec już nawet miał problemy z motywacją i koncentracją. Z naszej porażki myślę, że najbardziej cieszyli się kibice, bo tych akurat z tego co widziałem Simoni ma niewielu. Jak można było również zauważyć inni kolarze w peletonie też byli bardziej zadowoleni ze zwycięstwa "Savo" niż "Gibo". Przyznam, że u nas w ekipie panowała trochę pogrzebowa atmosfera po sobotnim etapie i w niedzielę. Ale cóż nie zawsze można wygrywać.

Nawiąże jeszcze na chwilę do soboty, a właściwie do Colle delle Finestre. Jak zawsze więcej opowieści niż prawdy. Po szutrze jechało się bardzo dobrze, podjazd nie był tam już tak stromy jak wcześniej na odcinku asfaltowym, gdzie praktycznie cały czas potrzebne było przełożenie 39 x 25. Przeszkadzały nam i to mocno samochody techniczne które czasem przejeżdżały z nadmierną prędkością. Za kilka dni powinienem być w Polsce. Żadnych planów startowych. Solidna, ale spokojna praca. Wznowię wyścigi od lipca. Najważniejsze to znaleźć znów motywację i wolę walki jeszcze większą niż przed Giro. Pozdrawiam i dziękuje wszystkim za kibicowanie w trakcie całego Giro.

piątek, 27 maja 2005

Trochę się nerwowo zrobiło

Oczywiście nikt już nie jest tak pewny jak wcześniej zwycięstwa "Gibo". Co prawda na podjeździe takim jak Colle delle Finestre może zdarzyć się wszystko, ale ponad dwie minuty to bardzo dużo. Nie zapominajmy o Rujano czyli typowym góralu. Myślę, że jutro pomocnicy niewiele będą mieli pracy. Ciągnąć będziemy do Sestriere, a później kto ma pod nogą ten pojedzie. Zaskakuje mnie Basso, który przez rok niesamowicie poprawił się w jeździe na czas. Nikt też nie przeczy że gdyby nie jego dzień słabości (etap 14) w wyniku zatrucia pokarmowego to koszulka lidera pewnie spoczywałaby na jego plecach. Być może, ale jak sam powiedział dziś po czasówce, aby wygrać Wielki Tour potrzeba też trochę szczęścia.

czwartek, 26 maja 2005

Dziś pracowałem, ciągnąłem do ostatnich podjazdów

W dzień odpoczynku zrobiliśmy odprawę. "Gibo" zapewnił nas że będzie próbował i walczył na ostatnich etapach. Prosił o spokój i koncentrację oraz żebyśmy się nie bali. Mówi, że jak on się nie ruszy to nikt go trzeciego miejsca nie pozbawi, ale przyjechaliśmy na Giro po to żeby wygrać i on będzie próbował tego dokonać. Dziś pracowałem, ciągnąłem do ostatnich podjazdów. Nie ukrywam, nie stać mnie już na to żebym pracował w górach. Początek etapu był wyjątkowo ostry. Pierwsze dwie godziny jeden za drugim a tutta. Do tego trasa cały czas pofałdowana. Etap mniej więcej ułożył się jak zakładaliśmy. Damiano pod Coletto del Moro miał zrobić selekcję, a pod Colle di Tenda "Gibo" miał spróbować zaatakować Savoldelliego. Nie ukrywajmy, że gdyby "Savo" nie znalazł po drodze Garate i Honczara to już by się nie cieszył dziś z maglia rosa. "Gibo" jest mocny, myślę że jutro nie straci nic do "Savo", ale również i Rujano wykazuje się niesamowitą i zaskakującą formą. W sobotę ostatni wysiłek, trzeba jeszcze raz zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko. Jutro jak dla mnie luz, właściwie dzień odpoczynku. Podjazd i zjazd znam doskonale. Jeździ się go na wyścigu Milano-Torino. Zjazd jest trudny technicznie i jak ktoś ma problemy z góry to może dużo stracić - myślę w tym kontekście najbardziej o Jose Rujano.

wtorek, 24 maja 2005

Zawsze jak się zdarzają takie rzeczy to na chwilę zatrzymuje się i zastanawiam

Bo czy można inaczej? Tak samo mógł to być każdy z nas spędzający co dzień wiele godzin na rowerze. Rodzinie, najbliższym, przyjaciołom Adama najszczersze wyrazy współczucia.

We Włoszech na wtorkowym treningu Adam Krajewski członek Młodzieżowej Kadry Narodowej na szosie, absolwent Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Żyrardowie, wielokrotny reprezentant Polski miał śmiertelny wypadek. Był młodym utalentowanym i świetnie zapowiadającym się kolarzem. Była przed nim wspaniała przyszłość w kolarskim peletonie...

Adam Krajewski w ubiegłym roku reprezentował barwy Legii Warszawa Bazyliszek (odpracowywał służbę wojskową). W tym roku wrócił do Klubu Sportowego KTC Konin i wyjechał na staż do Włoch gdzie reprezentował barwy klubu CENTRO CONVENIENZA ESSE. 

Adam był Mistrzem Polski Juniorów w wyścigu ze startu wspólnego na szosie, wielokrotnym medalistą Mistrzostw Polski na torze między innymi: Młodzieżowym Mistrzem Polski w madisonie, Młodzieżowym Mistrzem Polski w drużynie, Vice Mistrzem Polski Elity w drużynie. W ubiegłym roku jadąc w barwach Młodzieżowej Reprezentacji Narodowej na 2 etapie Tour de Pologne zajął 6 miejsce. 

Informacja Polski Związek Kolarski


niedziela, 22 maja 2005

Etap 14 - Stelvio! Nic strasznego dla chcącego

Czułem się źle i to od początku, głównie "dzięki" Damiano, który próbował zabrać się w odjazd a mało kto chciał go puścić, przez co przez parę kilometrów była niezła "rzeźnia". Damiano w końcu odjechał z kilkoma innymi i w grupie się trochę uspokoiło. Stelvio jakoś mi minęło, lubię długie podjazdy przy takich właśnie nachyleniach. Odpuściłem czołową grupę kiedy zostało nas około trzydziestu. Ale to i tak daleko od tego jak powinienem jechać. Nie ukrywam, że jestem zawiedziony. Mnóstwo myśli, analiz itp.

Muszę wspomnieć o atmosferze, o tysiącach ludzi na podjazdach i wzdłuż ulic większych i mniejszych miasteczek, przez które przejeżdżamy. Dziś pod Stelvio, wczoraj pod każdym innym podjazdem, mnóstwo ludzi dopingujących i zachęcających do wysiłku. Cieszy to, bo w ostatnich latach kibice krzywo patrzyli na kolarstwo, a i mniej było ludzi na ulicach. Fakt, że przejazd Giro jest traktowany praktycznie jak święto narodowe, a już na pewno jeśli w danym mieście jest start lub meta etapu. Czytałem dziś w komunikacie, bo i takie wiadomości podają, że dzisiejszą relację na żywo na RAI-3 obejrzało trochę ponad 3 miliony ludzi, a maksymalnie aż 4,5 miliona (45%). Niezły wynik, prawda? Wracając do etapu. Basso już nie ma. Został "Savo" i niespodziewanie Di Luca. Nikt, myślę naprawdę nikt, nie spodziewał się że Danilo tak dobrze pojedzie górskie etapy. Ja też nie.

sobota, 21 maja 2005

Myślę, że to był jeden z cięższych

... jak nie najcięższy etap tegorocznego Giro - w sumie 5400 metrów przewyższenia. Od startu duże tempo, przyznam że nie wjechałem pierwszego podjazdu w grupie. Szło mi ciężko, później już było lepiej, ale na tegorocznym Giro chyba na niewiele więcej mnie stać. Fakt, gdybym musiał ciągnąć dziś, to spokojnie do Passo Erbe mógłbym pracować. Nogę czuje słabszą niż przed Giro. A pod Passo Erbe zaatakowali Damiano i Gibo, tak jak mieli. Basso się zmęczył, a o to chodziło. Zbyt łatwo jest jechać na kole kolegów z ekipy i mówić im jakim tempem jechać - niech się pomęczy. Efekt całego etapu osiągnięty połowicznie to znaczy Basso pozbawiony koszuli, ale mamy Savoldelliego, mocnego w górach. Martino powiedział że w poniedziałek to my będziemy mieć koszulkę lidera - oby. Damiano dziś po etapie też nie był do końca zadowolony. Ciężko jest mu znieść porażkę z 11 etapu. Dziś jednak wieczorem zdobył się nawet na gest i postawił szampana. Powód zostawię dla siebie bo byłoby to zbyt ... mało skromne, powiedzmy. Jutro Stelvio. Tyle się o tym podjeździe nasłuchałem, że nie mogę się doczekać aby go zobaczyć. Zaplanowany jest atak Damiano.

piątek, 20 maja 2005

Ciężkie jest Giro w tym roku

Trzeba jeszcze dodać, że organizatorzy przesunęli godziny tak, że etapy kończą się późno w okolicy osiemnastej, jak na Vuelcie. Kolacja zawsze po dwudziestej drugiej i ciężko iść spać przed północą - ale to tak na marginesie z życia kolarza na wyścigu. Najbardziej mi dokucza właśnie brak chwil na odpoczynek po etapie, bo i dojazdy do hotelu z reguły też zabierają około godziny jak nie więcej.

Etap czwartkowy był pierwszym z górskich - początek prawdziwego ścigania. Taktyką naszą było mocne tempo pod pierwszy podjazd i tam ja miałem nadawać tempo. Ciągnąłem mało, więcej na kole kolegi. Zostało nas około pięćdziesięciu. Dalej pracowałem pod Passo Duran tzn. jej pierwsze 2-3 kilometry, a potem Sabaliauskas zrobił "wyciągarę" pod atak Simoniego. Tak miało być tylko, że potem tempa najlepszych (wśród, których ciągnął Darek Baranowski) nie wytrzymał Damiano, tracąc na szczycie już ponad 3 minuty. Na ostatnim podjeździe tempa Basso nie wytrzymał Simoni i na mecie był trzeci. Trochę nas sprali, ale powiem szczerze, że nikt się u nas w ekipie nie załamał się czy też zdołował. Przeciwnie, Gibo ma jeszcze większą ochotę do walki, a Damiano... właśnie, dziś trochę z nim rozmawiałem. Widać, że wbrew temu co mówi męczy się trochę psychicznie i nie jest do końca spokojny. Ale teraz musi udowodnić tak sobie jak i innym, że to był tylko zły dzień. Nasza ekipa zacznie atakować od jutra. Ja w odjazdy nie mam się zabierać. Moim zadaniem będzie Być przy "Gibo" i ciągnąć kiedy będzie taka potrzeba. Passo Erbe jest najcięższym z jutrzejszych podjazdów, Gibo musi atakować Basso, a my wcześniej mamy pozbawić Ivana wsparcia ekipy.

Dzisiejszy (dwunasty) etap był beznadziejny. Nie lubię takich. Jechaliśmy przysłowiowe 3 km/h przez połowę dystansu, nogi zamulone. Potem jak się grupa za sprawą Fassa Bortolo i CSC rozkręciła, to każdy hopek sprawiał ból. Ale takie właśnie są tego rodzaju etapy. Na szczęście mogłem porozmawiać z "Rybą". Obiecałem mu, że jak wygramy Giro to mu sprezentuję singiel Depeche Mode "Enjoy the silence" z żółtą okładką. Mało ich, więc trzeba na aukcjach szukać. Mam nadzieję, że mu ten prezent będę mógł sprawić!

wtorek, 17 maja 2005

Dzień odpoczynku

Zleciał lepiej niż każdy inny. Pobudka o 9.00, a o 10.30 wyjazd na krótki, półtoragodzinny trening. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na cmentarzu przy grobie Marco Pantaniego. Właśnie jesteśmy w hotelu w Cesenatico. O 15.00 pojechaliśmy na konferencje prasową zorganizowaną na wojskowym lotnisku przez Cannondale. Na początku trzech asów lotnictwa przeleciało kilka razy nad naszymi głowami na swoich F16. Co oni wyczyniali! Ciekawie zorganizowana impreza. Damiano i "Gibo" zostali wystylizowani na bokserów - mieli rękawice i szlafroki jak typowi mistrzowie ringu. Akcja pod nazwą "Battaglia Italiana" (włoska bitwa). Tyle że jak sami zaznaczyli nie będą między sobą walczyć, lecz razem przeciw innym.

Śmiało można powiedzieć, że wyścig zacznie się od czwartku, chociaż i dotychczasowe etapy nie były wcale łatwe dla tych którzy jadą klasyfikacje generalną. Nerwowe i niebezpieczne końcówki, kraksy które często dzieliły peleton, długa czasówka - wciąż trzeba było być uważnym i skoncentrowanym. Od czwartku powinno być "łatwiej" bo więcej będzie już zależało od sił w nogach. Zapowiadają brzydką pogodę i stad pod znakiem zapytania stanął nawet przejazd przez przełęcz Stelvio. Zobaczymy jak będzie. W ekipie spokój, dodajmy, że przed burzą. Nie ma co ukrywać, że obydwaj nasi liderzy chcą wygrać, ale myślę że to góry wskażą tego mocniejszego. Nie zapominajmy też o rywalach, którzy na pewno nie mają zamiaru tylko przyglądać się ich poczynaniom.

niedziela, 15 maja 2005

Znów my ciągnęliśmy prawie cały etap

W trakcie wczorajszego etapu "Martino" powiedział przez radio, że po Giro chyba będzie trzeba zrobić kurs dla dyrektorów sportowych. Znów my ciągnęliśmy prawie cały etap. Fakt w TV było bardziej widać Team CSC, ale oni zaczęli gonić dopiero w końcówce (albo lepiej, jak się zaczęła transmisja).Nie rozumiem dzień wcześniej Bettini ściga się na jakiś dziwnych premiach żeby wziąć koszulkę lidera a potem odpuszcza dwudziestu ludzi na 14 minut i czeka aż ktoś inny zacznie ich gonić. O Di Luce nie wspomnę, bo wczoraj prezentując koszulkę lidera Bettiniemu liczył na to że ten będzie kontrolował etap. O naiwności. Każdy tylko kombinuje, a my od wczoraj jak "Martino" powiedział przed startem zaczęliśmy jechać pod klasyfikację generalną i na niej tylko mamy się koncentrować. Koldo Gil wygrał zasłużenie. Jest mocny od początku wyścigu widzę że pod górę kręci dobrze. Trochę się męczę, nie mogę znaleźć rytmu wyścigowego, ale mam nadzieje, że jak przyjdą długie podjazdy to się odnajdę. Czasówkę pojadę spokojnie. Ze cztery razy "Martino" mi powtórzył żebym nie jechał mocno, bo dzień później znów będzie ganianie, a koniec końców jak znam życie to my będziemy musieli ciągnąć przez większość etapu. Dziś wielką nadzieję na wzięcie maglia rosa ma Honczar. Ma na to szanse, będzie ciekawie.

piątek, 13 maja 2005

To co mnie dziś zdziwiło

...  i odrobinę zainteresowało to fakt, że Di Luca oddał Bettiniemu koszulkę lidera bez żadnego oporu. Na premii intergiro w ogóle nie walczył, ba jechał sobie spokojnie w środku grupy. Domyślam się jednak, że jutro będzie chciał zaatakować i tym sposobem raz jeszcze odebrać Bettiniemu różową koszulkę. Cały dzisiejszy etap był właściwie spokojny. Tyle że znów trzeba było przejechać te beznadziejne i jak zawsze niebezpieczne finiszowe rundy. Petacchi nie może w tym roku wygrać etapu na Giro, a McEwen wykorzystuje jego potknięcia w sposób idealny. Jutro góra - dół od startu z poważnym podjazdem na 16 kilometrów przed metą. Lekko nie będzie, ale kto powiedział że ma być. Dzisiaj Zabel popisywał mi się swoją znajomością języka polskiego: "dziękuje, przepraszam, proszę" - dziwne, bo pierwszy raz spotykam się z sytuacją by obcokrajowiec opanował nasze zwroty grzecznościowe a nie przekleństwa!

czwartek, 12 maja 2005

Właściwie to ciężko opowiedzieć o tym co się dzieje na etapach

... przed i po wyścigu. Tak sobie pomyślałem zastanawiając się o czym chciałbym dziś napisać. Krótko wrócę do wczorajszego etapu. Generalnie etap spokojny, ale 10 kilometrów przed meta była mega kraksa i wraz z "Rybą" zostałem w drugiej grupce. To jest szczegół. Finisz wygrywa Bettini, ale potem zostaje zdyskwalifikowany. Różne opinie słyszałem, ale według większości z nich sędziowie zrobili bardzo dobrze lub wręcz, że sędziowie zrobili źle bo powinni wyrzucić Bettiniego z wyścigu! Fakt, że Bettini nie może się tłumaczyć iż go nie widział. Zaczął finisz na środku drogi a skończył metr od barierek. Z kolei ma też swoje racje mówiąc, że to prowadzący decyduje o tym gdzie chce jechać i że postąpił tak jak się od młodzika kolarzy uczy tj. żeby finiszować przy krawędzi bo wtedy tylko z jednej strony można się spodziewać przeciwników. Prawdopodobnie gdyby się Cooke nie wywrócił, a tylko przyhamował (jak to zresztą dzień wcześniej zrobił Bettini na finiszu z Di Lucą) to by Bettiniego nie zdyskwalifikowano. Rację na pewno ma też Australijczyk mówiąc, że gdyby Paolo zostawił mu trochę miejsca to wygrałby z łatwością. Jakby nie było, mało ciekawie ten lot wyglądał. Dobrze że nic mu się nie stało.

Dziś Bettini trochę przesadził z tym odjazdem. W następnych dniach będziemy oglądać to co dziś już było widoczne, choć jeszcze nie do końca. Mam na myśli dwa wyścigi, jeden z przodu o wygranie etapu oraz drugi z tyłu o klasyfikację generalną. Łowcy etapów na tym Giro to przede wszystkim Hiszpanie oni po to tu przyjechali. Właściwie dziś jechaliśmy spokojnie, trochę dyktowaliśmy tempo do spółki z Domina Vacanze, ale po ostatnim podjeździe na jakieś 50 kilometrów do mety, kiedy już było tylko 1:30 straty do prowadzących część grup się zeszła i nagle nikogo nie interesowało już gonienie czołówki z Bettinim. My wiedzieliśmy doskonale że Di Luce zależy na tym etapie bo może wziąć też koszulę lidera. Podjechałem do niego z Damiano i zapytaliśmy co on robi!? Odpowiedział, że mają dwóch kolarzy z przodu i nie chcą gonić, a poza tym ich dyrektor sportowy nie daje im sygnału do pogoni. Na to Damiano odrzekł, że przecież Danilo może wziąć koszulę (w razie wygrania etapu), a jego koledzy to na pewno etapu nie wygrają! W końcu zaczęli gonić. Czasem trudno zrozumieć niektórych zawodników a jeszcze trudniej ich dyrektorów sportowych. Finisz nam nie wyszedł - Damiano nie był dziś wystarczająco mocny. Spokojnie, jest podenerwowany, niektórzy chcą żeby wszystko i w każdym terenie wygrywał. Przyjdą góry to zobaczymy. "Gibo" miał dwa dni temu gorączkę, a teraz boli go trochę gardło, tak że prawie głos stracił. Jeszcze jedno, wszyscy jak pamiętam, co roku narzekają na niebezpieczne końcówki etapów i mają rację. Mamo, myślę że naprawdę trzeba się namęczyć żeby znaleźć takie beznadziejne finisze. Chyba ten kto to ustala nigdy nie jeździł na rowerze albo to jakiś wyjątkowo sfrustrowany typ!

wtorek, 10 maja 2005

Wcale te etapy mi szybko nie mijają

... - ale tak jest na początku. Niby dopiero trzeci etap, a poza domem jestem już przeszło tydzień. Tak mało brakowało i odnieślibyśmy dziś zwycięstwo. Damiano był niepocieszony, brakowało mu kogoś kto pomógłby mu na ostatnim kilometrze przejść do przodu. Widać było wyraźnie, że gdyby meta znajdowała się 5 metrów dalej to by wygrał - no cóż, ale meta była gdzie była! Leżałem na jakieś 3 kilometry przed szczytem premii górskiej. Jakis Francuz na zakręcie wcisnął się po małym łuku, poślizgnęło mu się koło i w ten sposób mnie podciął. Złapałem grupetto i spokojnie dojechałem na metę. I tak nie było sensu się zaginać, nie doszedłbym pierwszych w żaden sposób. Przyznam że podjazd był ciężki. Mogę szczerze powiedzieć, że trzeci dzień praktycznie przejeżdżam etap w miarę spokojnie. Staram się na tych etapach tracić jak najmniej energii i sił. To bardzo ważne. Chciałem co prawda zobaczyć jakbym i czy bym przetrzymał mocne tempo na podjeździe, no ale cóż pech się zdarza! Jutro luz, taką mam nadzieję. W ekipie panuje spokój.

poniedziałek, 9 maja 2005

Tak jest dużo lepiej - mniej monotonnie

Nawiązuje do kolejnej zmiany lidera i do finiszów jakie dotąd mieliśmy. O ile wczorajszy etap może nie był zaskoczeniem, bo WSZYSCY ataku Bettiniego się spodziewali o tyle dziś porażka "Pety" jest zaskoczeniem. Przyznam jednak rację moim kolegom klubowym. Analizowaliśmy trochę dzisiejszy finisz i jak powiedział "Forna" jeśli "Peta" znalazłby tam mały przesmyk to by "przeleciał" nad tymi trzema, którzy go wyprzedzili. Pewnie tak, ale finisze tym się charakteryzują, że nie zawsze wygra ten najszybszy. Przy prędkości ponad 60 km/h trzeba też mocno używać głowy, widzieć co robią i co mogą zrobić przeciwnicy. Proszę pomyśleć, że jak wyszliśmy na ostatniej prostej (4 kilometry przed metą) to licznik wskazywał mi 69 km/h. Ogólnie etap spokojny, poza końcówką, podobnie jak wczoraj. Nasza praca ogranicza się do grupowej jazdy wszyscy razem, blisko Damiano i "Gibo". Na ostatnich 20-30 km nie jest to już takie proste, ale jest zawsze ktoś kto nie umie się przepychać. Ważne jest żeby obaj byli przed w końcówce możliwie blisko przodu peletonu tak aby nie stracili cennych sekund w przypadku gdyby grupa się porwała tuż przed metą. Dla przykładu wczoraj (na pierwszym etapie) Ivan Basso stracił do naszych liderów 5 sekund. Jutro cały etap to góra-dół, będzie ciężko. Na 8 kilometrów przed metą usytuowana jest premia górska drugiej kategorii. Ciężko przypuszczać aby ktoś nie spróbował swoich sił w ataku pod górę i nie wykorzystał okazji do zgubienia sprinterów. Na mecie przypuszczalnie zjawi się razem grupka 50-60 zawodników.

sobota, 7 maja 2005

Krótko. Zaczęło się!

No i przegrałem od razu zakład z "Rybą". Miałem większy wiatr od Darka, ale i tak bym z nim przegrał. To zresztą mało istotne. Jeden finisz i basta, w końcówce trochę brakowało sił i wydawało mi się, że stanąłem w miejscu. Jutro w końcówce etapu będzie nerwowo. Niepokoi mnie, że już od pierwszego etapu zapowiada się przepychanie i nerwówka w grupie. Będzie tam krótki, ale sztywny (15-procentowy) podjazd na wąskiej, krętej drodze jak nam tłumaczył "Martino". Najzabawniejsze, że opowiadając o końcówce pierwszego etapu gestykulując sam spadł z krzesła. Zobaczymy jak będzie, ale według naszego dyrektora sprinter jutro nie wygra.

piątek, 6 maja 2005

No i jesteśmy - 88. Giro d'Italia rusza

W ekipie luz i spokój ale jednocześnie koncentracja i determinacja osiągnięcia tego po co tu przyjechaliśmy! Podoba mi się ta atmosfera, podobna jak przed rokiem. Za poczucie humoru, czy raczej odpowiednią atmosferę poza wyścigiem (głównie przy stole) dba "Forna" czyli Paolo Fornaciari. Przyznam że czasem jest męczący, wręcz uciążliwy ze swoimi żartami i krzykliwym głosem, ale tak jest lepiej, weselej! Wczoraj przejechaliśmy trzy godziny dosyć żywo kręcąc tzn. ze średnią ponad 35 km/h. Dziś od rana padało, większość z nas jeździła na rolkach około godzinki. Tak i ja zrobiłem, a popołudniu gdy już nie padało i wyjechałem na szosę przejeżdżając samemu 55 kilometrów a jak wróciłem to właśnie wyjeżdżał "Gibo" razem z Damiano, którzy wcześniej byli na konferencji prasowej. "Martino" wysłał mnie w drogę razem z nimi i przejechaliśmy jakieś 40 kilometrów większość za samochodem i znaczną część w deszczu.

Tak minął mi ostatni dzień przed Giro. Czuję się dobrze, myślę że jestem dobrze przygotowany. Dawno nie jeździłem długich podjazdów, nie wiem jak będzie w górach, ale startuje ze spokojem i czystym sumieniem, że nie zaniedbałem nic w przygotowaniach. Czeka nas ciężka praca od pierwszego dnia. Jak powiedział dziś "Gibo" na odprawie, inni muszą widzieć że jesteśmy silną i dobrze zgraną drużyną. Podobnie powiedział "Martino" odnosząc się do "Gibo" i Damiano, że nasza siła jest w tym że oni będą razem, w zgodzie, zjednoczeni! Jak wszyscy to zauważą to zrozumieją, że ciężko będzie nas pokonać. Basta, bo jeszcze powiem za dużo! Nie liczcie na wojnę miedzy nimi, nic niespodziewanego się nie wydarzy.

poniedziałek, 2 maja 2005

Ostatnie wyścigi przed Giro d'Italia za mną

... czyli okres przygotowawczy do jakby nie było najważniejszego dla naszej ekipy startu w sezonie zakończony. W sobotę (GP Industria e Artigianato) pod górę czułem się dobrze. Śmiałem się po wyścigu, że jeśli Niemcowi nie udało się "zerwać mnie z koła" to jest już nieźle. Na ostatniej premii górskiej za plecami Luki Mazzantiego była czwórka z Przemkiem i ze mną. Na finiszu jednak mało nie pozbawiłem się możliwości startu w Giro, bowiem ledwo co udało mi się uniknąć kraksy. W niedzielę (Giro di Toscana) moim jedynym zadaniem było wjechać pod ostatnią górę z Daniele Bennatim i ewentualnie pomóc mu dojść do czołówki w przypadku gdyby "strzelił" - jednym słowem zrobić wszystko aby dojechał on w czołowej grupce na finisz. Tak się stało i Bennati wygrał ten wyścig.

Miłe to były wyścigi bo spotkałem praktycznie większość polskich zawodników jeżdżących w Italii. Przemek Niemiec ściga się już kilka lat we Włoszech i pod względem stażu jest tuż po mnie. Dopiero co podpisał swój największy kontrakt na który całkowicie zasłużył. Często atakuje na wyścigach i bardzo dobrze radzi sobie w górach. Myślę że po kolejnych dwóch latach w Miche (na tyle podpisał nowy kontrakt) i wygraniu jeszcze kilku wyścigów będzie gotowy do zrobienia konkretnych wyników na poważniejszych imprezach. Z jego kolegami klubowymi (braćmi Kohutami) znam się najdłużej. Sławka znam jeszcze z czasów kadry juniorskiej. Seweryna z reprezentacji młodzieżowej (do lat 23). Sławek był z pewnością jednym z lepszych polskich kolarzy ubiegłego sezonu. Myślę, że trzeba go zaliczyć do kolarzy wszechstronnych. Widzę, że spokojnie zaczął ten sezon, tak więc na wyniki z jego strony liczę w drugiej połowie sezonu. Sewerynowi (starszemu bratu Sławka) brak trochę regularności. Miewa sezony wyjątkowo udane i te znacznie poniżej swojego poziomu. Przyznam że z każdym z tych panów dogaduje się znakomicie i bez żadnych problemów, jak chyba z całą resztą "włoskiej Polonii" o której wspomnę przy najbliższej okazji.

piątek, 29 kwietnia 2005

Jestem w drodze na wyścig

Wczoraj wieczorem dzwonił do mnie Martino i prosił żebym w sobotę postarał się pojechać ładny wyścig. Mam być blisko "Gibo" Simoniego i pomoc mu jak najwięcej bo on chce wygrać a musi też zrozumieć, że na Giro będzie miał dobrą ekipę. Giro pojadę. Jak mówi nasz dyrektor mamy trochę problemów ze składem i pod tym względem jest gorzej niż rok temu. Brakuje nam Eddy Mazzoleniego, który z powodu kontuzji jeszcze się w tym roku nie ścigał. Prawdopodobnie nie wystartuje również Fornaciari tj. nasz prawdziwy motor na płaskim terenie, który też obecnie walczy z bólem kolana. Ogólnie rzecz biorąc niejeden w naszym zespole nie ma jeszcze formy jaką mieć powinien. Będzie nam nieporównywalnie ciężej niż przed rokiem. Etapy cięższe, ale i przeciwnicy poważniejsi. Ale to dobrze, poprzeczka w górę, jak co roku. Cieszę się.

Polubiłem wyścigi Pro Touru. To jest światowe kolarstwo i prawdziwe ściganie. Jak mówią prawie wszyscy jest kolosalna różnica między wyścigami tego cyklu a pozostałymi. Niebo a ziemia - z tym stwierdzeniem każdy zawodnik z ekip PT się zgodzi. Myślę, że jeżdżąc te wyścigi można podnieść swój poziom. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, iż łatwo jest wygrać te pozostałe. Jutrzejszy wyścig (GP Industria e Artigianato w Larciano) jest ciężki i pewnie rozegra się na podjeździe i po finiszu z mniejszej grupki. W niedzielę (Giro di Toscana) będzie dużo łatwiej i pojedziemy na Bennatiego. Zobaczę się wówczas z większością Polaków ścigających się w Italii i może później skuszę się żeby coś o niektórych z nich napisać.

poniedziałek, 25 kwietnia 2005

Właściwie o czym tu pisać? Zacznę od tego, że bardzo się cieszę z tego, iż jednak pojechałem te dwa wyścigi w Belgii - oba wymagające tj. w ciężkim terenie i w konkretnej obsadzie. W niedziele było w porządku, ale nie idzie mi walka o pozycje w grupie i z tej przyczyny trochę za bardzo z tyłu zacząłem Côte de Wanne i następnie Côte de Stockeu. Właśnie w tym czasie odjechała około trzydziestka zawodników, która walczyła w końcówce. Cóż jak wcześniej mówiłem nie są to wyścigi dla mnie, choć noga była o'k. Nasz lider Damiano jak mi później powiedział od samego początku wyścigu nie czuł się najlepiej, ale uważam że to jego dziewiąte miejsce jest niezłym wynikiem na kilkanaście dni przed wielkim Giro. Aleksander Winokurow raz jeszcze pokazał, że umie się ścigać i "widzi" wyścig. Jak sam przyznał czując się słabszym od innych faworytów zaatakował wcześniej i potrafił jednak wygrać tak ciężki wyścig. Tymczasem słyszałem, że w Italii na podjazdach ustawiał wszystkich Przemek Niemiec. No i dobrze, polski akcent musi być! Zobaczę się z nim w najbliższy weekend na wyścigach w Larciano i Dookoła Toskanii. Będę miał okazję pogratulować mu ostatnich występów.

sobota, 23 kwietnia 2005

Spokojne, ale strasznie nudne te dni między Strzałą

... a Liege (L-B-L). Na szczęście pogoda dopisała i mogliśmy spokojnie potrenować. Jutro ma już być gorzej z pogodą i może nawet padać deszcz. Nikt w naszej ekipie łącznie z Damiano na problemy zdrowotne nie narzeka, tak więc wystarczy jutro pedałować i dać z siebie wszystko. Dowiedziałem się też przed chwilą, że nie pojadę jednak Romandii (TdR). Martino mówi mi: "bądź spokojny i pojedź wyścigi w Toskanii" to znaczy: GP Industria e Artigianato - Larciano (30 kwietnia) i Giro di Toscana (1 maja).

środa, 20 kwietnia 2005

Zastanawiam się czy uda się Danilo Di Luce

... powtórzyć ubiegłoroczny wyczyn Davide Rebellina czyli wygrać pod rząd Amstel Gold Race, Fleche Wallonne i Liege-Bastogne-Liege. Nogę ma i jeśli tylko mu szczęście dopisze to jest to jak najbardziej możliwe. Wracając z wyścigu w autobusie rozmawialiśmy trochę o Di Luce. Wszyscy w ekipie (znaczy zawodnicy czy mechanicy) jesteśmy zadowoleni, że wygrał Danilo (skoro już nie udało się Damiano oczywiście). W końcu w ostatnich latach był on zawodnikiem Saeco czyli naszym kolega klubowym. Najgorsze jak się wydaje, że nie tyle on chciał zmienić ekipę co szefostwo go już nie chciało. Niewątpliwie dziś znów można powiedzieć, że wygrał najlepszy.

Wracając do naszej drużyny. Wczorajszy dzień spokojny tzn. dwugodzinna przejażdżka w lekkim deszczu, masaż i wczesne pójście spać. Dziś z rana było chłodnawo, ale najważniejsze że nie padało. Z rozgrzaniem się też nie było problemu, bo od startu "a bloc" skoki, jeden za drugim. Właściwie trzeba powiedzieć, że cały wyścig toczył się w dość dużym tempie. Damiano cały czas czuł się dobrze, był pozytywnie i walecznie nastawiony. Cała ekipa starała się jechać z przodu wraz z nim. W końcówce pomogliśmy tez gonić odjazd zawodnikom z Liquigas i Illes Balears. W pierwszej grupie dojechałem do ostatniego kilometra czyli do podnóża Mur de Huy, a dalej już spokojnie. Nogi juz nie było, czułem że jest już trochę ubita. Muszę powiedzieć jednak że jestem zadowolony z dzisiejszego występu. Cała ekipa dobrze pracowała, a i ja nie czułem się najgorzej. Poza małym katarem, którego nie mogę się pozbyć jest O'K.

Po mecie Damiano był trochę zawiedziony i mówił, że czuł się dobrze, ale na jakieś 300 metrów do mety "odbiły mu korby". Inni mieli jeden bieg więcej, a jemu brakuje mu trochę siły. Starałem się go uspokoić. Nie ma się co martwić, bo przecież ludzie którzy walczą na ardeńskich klasykach przygotowywali się stricte właśnie do nich i dla nich te klasyki są tym czym dla Damiano Giro. Nic to - teraz trzy dni odpoczynku. W piątek pojedziemy na treningu ostatnie 120 kilometrów z L-B-L. Pozdrawiam i dziękuję wszystkim za kibicowanie - a najbardziej mojej siostrze, jakby nie było jednemu z moich największych kibiców!

sobota, 16 kwietnia 2005

Ostatni tydzień był raczej czasem odpoczynku

... co oznacza, że trenowałem mniej, bo maksymalnie po 4 godziny i 40 minut (dwukrotnie). Jutro, jeśli tylko pozwoli mi na to pogoda będę chciał przejechać około 6 godzin, a w tym czasie trzy lub cztery długie podjazdy. W minionym tygodniu dwa razy jeździłem za samochodem i raz za motorem - tak dla podtrzymania rytmu i poprawienia szybkości. Wiadomo, między wyścigami, jak nie ma za dużo czasu to i tak nic szczególnego się już nie wymyśli. Najważniejsze, co sam sobie zawsze powtarzam to nie przesadzać z treningami. Pomiędzy wyścigami powinny być one podtrzymaniem aktualnej formy. Do Belgii wylatuję w poniedziałek około południa. Jak wspomniałem już wcześniej "Martino" mówił, że wyścigi te mają być dla mnie przede wszystkim dobrym treningiem. Będę na nich pracował dla drużyny.

Sądzę, że Cunego myśli poważnie o Liege-Bastogne-Liege. Jakby nie było to pierwszy tak poważny sprawdzian dla tych wszystkich, którzy przygotowują się do Giro d'Italia. Po tym wyścigu będzie można wiele powiedzieć o tym kto w jakiej dyspozycji stanie dwa tygodnie później na starcie Giro. Pytałem się go dziś wieczorem czy jedziemy żeby wygrać L-B-L, a on mi na to że nie tylko Liege ale i Strzałę Walońską! To dobrze, bo liczy się takie nastawienie. Moi faworytami na Ardeny są ci zawodnicy, którzy walczyli w Kraju Basków czyli przede wszystkim Di Luca, ale także: Rebellin, Aitor Ose czy Constantiono Zaballa. Po klasykach jadę prosto do Szwajcarii na Tour de Romandie. Zapoznałem się juz z trasami jej tegorocznych etapów. Jak zawsze zapowiada się ciekawy wyścig. Bardzo go lubię - w 2002 roku wygraliśmy go pracując na Dario Frigo. Natomiast w zeszłym roku przyznam, że byłem zadowolony z własnej w nim dyspozycji. Jak będzie w tym roku zobaczymy.

sobota, 9 kwietnia 2005

Szybko, ciężko, zimno i w deszczu

Wczoraj rano było tak jak miało być czyli szybko, ciężko, zimno i w deszczu. Szło mi ciężko, noga ubita. Pomogliśmy trochę Illes Balears gonić Jensa Voigta w środkowej części etapu, ale nic nie było do zrobienia. Niemiec wyciął numer, ma klasę! Taki właśnie jest Voigt, wystarczy dać mu 100 metrów przewagi to się go i owszem dogoni, ale wieczorem w hotelu. U podnóża finałowego podjazdu wziąłem peleryny od Damiano i "Patxi" Vila po czym spokojnie podążyłem do mety. Nie było sensu zakwaszać nogi jeszcze bardziej. Wieczorną jazdę na czas pojechałem na 70-80 % zgodnie z odgórnym nakazem. Damiano był z siebie zadowolony, ale po czasówce Martino nie mógł zrozumieć gdzie nasz lider stracił aż 20 sekund już na pierwszych 4 kilometrach tej próby! Przyznam, że nasz dyrektor narzekał też że ekipa jest wciąż słaba i nie kręcimy tak jak powinniśmy. Cóż ma rację, co tu ukrywać. Jak wszyscy jednak jednoznacznie stwierdziliśmy wyścig wygrał najlepszy.Uważam, że Di Luca był zdecydowanie najmocniejszy na tym wyścigu! Jutro Klasika Primavera (też w Kraju Basków) po czym powrót do domu. Potem czeka mnie Belgia (tzn. 20 i 24 kwietnia: Strzała Walońska i Liege-Bastogne-Liege)! Nie chciałem ich jechać, ale Martino mówi, że potrzebne mi jest przejechanie ponad 200-kilometrowego wyścigu. Tour de Romandie pojadę jak będę potrzebował ścigania, ale na razie ten występ stoi pod znakiem zapytania.

czwartek, 7 kwietnia 2005

Kolejne zwycięstwo Valverde

Generalnie muszę przyznać, że dzisiejszy etap okazał się najspokojniejszym, a przez to i najlżejszym w całym wyścigu. Spokojny start, potem kilka skoków i stosunkowo szybko odjechała grupka sześciu kolarzy. Peleton jechał spokojnie, ale dzięki pracy Illes Balears przewaga ucieczki nigdy praktycznie nie przekroczyła pięciu minut. W finale gonił głównie Phonak, jak się domyślam dla Angela Martina Perdiguero. Przyznam szczerze, że liczyliśmy (tak zakładał Martino) iż peleton bardziej się porwie pod ostatni podjazd i do mety dojedzie grupa maksimum 30 kolarzy. Tak się nie stało, bo pod ostatni podjazd praktycznie nikt nie zaatakował. Jutro rano ... właśnie, te krótkie etapy nafaszerowane podjazdami. Góra-dół i żeby tradycji stało się zadość powinno jeszcze padać i być zimno. Mam nadzieje że aż tak źle nie będzie. Nie ukrywajmy, że wyścig rozegra się praktycznie jutro rano. Jeśli chodzi o mnie ważne żebym się gdzieś na zjeździe nie zgubił. Francisco "Patxi" Villa czyli nasz Bask w ekipie mówił nam właśnie, że zwłaszcza zjazd z pierwszej góry jest trudny. Podobnie jak czasówka, która będzie bardzo techniczna. Wielkim technikiem nie jestem, tak więc co tu ukrywać ... nie podoba mi się. Czeka nas zatem ciężki dzień. Damiano jak zwykle, spokojny i uśmiechnięty. Byle tak było również jutro wieczorem.

środa, 6 kwietnia 2005

Dziś był prawdziwy etap Vuelta al Pais Vasco

Ani metra płaskiego, w większości wąskie drogi, brakowało tylko deszczu lub śniegu. Pierwsze dwie godziny to bardzo wysokie tempo, bo wszyscy chcieli odjechać. Starałem się cały czas jechać z Damiano w pierwszej piętnastce tzn. z samego czuba grupy. Potem trochę się uspokoiło, ale w końcówce znów było szybko. Zostają w nogach takie etapy. Damiano był trochę zawiedziony, głównie dlatego bo wygrał Alejandro Valverde. Jutro będzie już dużo ciężej. Jadąc dzisiejszy etap przyszedł mi na myśl epizod sprzed dwóch lat, kiedy jechałem ten wyścig z Marco Pantanim. Identyczna końcówka, tyle że był wówczas większy wiatr. Na 30 kilometrów przed meta, przy wysokim tempie i rozciągniętej grupie na pofałdowanej trasie nagle Marco zatrzymał się za potrzebą. No cóż zatrzymujemy się wszyscy, ale potem ciągniemy by dojść do grupy - ależ stres i wysiłek! Doszliśmy krótko przed ostatnim podjazdem. Tak sobie myślę, że z Damiano w składzie ścigamy się podobnie i może tylko brak jeszcze takiego zgrania zespołu. Niemniej na szczęście Damiano nie jeździ wciąż w tyle peletonu.

wtorek, 5 kwietnia 2005

Nie patrzcie wiecznie na klasyfikację generalną

Ciao. Nie patrzcie wiecznie na klasyfikację generalną i miejsce zajęte na etapie! Tak piszę, bo czułem się dziś od początku etapu bardzo dobrze, pod górę też radziłem sobie bez większych problemów, ale jednak przyjechałem na dalekim miejscu. Ale od początku, start bardzo szybki, duże tempo, skoki. Cztery premie górskie jeszcze przed końcowym podjazdem. Pod górę jak mówiłem szło mi dobrze, pod sztywny podjazd na 120km, gdzie wszyscy używali przełożenia 39x25 ja również. Wiadomo, że z Damiano Cunego to ciągła praca, on zawsze musi mieć drużynę obok, trzeba przechodzić z nim do przodu, osłaniając od wiatru, a jak trzeba to również wypada zawieść coś do samochodu lub przywieźć. To wszystko kosztuje. Proszę mi wierzyć, że brać na siebie wiatr przy 50km/h nie jest najprostszym zadaniem. Po ostatniej premii górskiej miałem uważać na skoki, ewentualne odjazdy. Parę razy próbowałem odskoczyć w jakiejś grupce, ale się nie udało. Ostatni podjazd zacząłem już z lekko "podciętymi" nogami i z samego końca. Moj błąd ale nie zawsze mi to dobrze wychodzi. Dziś zajęło mi ponad kilometr by dojść do grupy, no i potem za ten jak i wcześniejsze wysiłki zapłaciłem. Do mety dojechałem już raczej spokojnie. Nie ma sprawy, swą pracę wykonałem, a Damiano jedzie dobrze.

Jak będzie jutro zobaczymy. Czy będzie odjazd czy finisz z większej grupy my mamy być zawsze blisko Damiano robiąc wszystko aby on sam stracił jak najmniej sił i energii. Takie jest założenie odnośnie naszego ścigania się w konkretnych wyścigach. Najlepiej od razu pozbyć się własnych ambicji, wtedy łatwiej się pracuje. Oczywiście będą wyścigi z "wolną" ręką, ale na razie pracuję na tego kto może wygrać czy po prostu zrobić dobry wynik. W ekipie nerwówka bo w klasyfikacji Pro Touru jesteśmy na samym końcu. Trochę się cieszyliśmy z szóstego miejsca Alessandro Ballana we Flandrii co pozwoliło nam zarobić parę punktów. Pozdrawiam i do usłyszenia.

poniedziałek, 4 kwietnia 2005

Ze smutkiem w sercu

... i pamięcią o Papieżu wylatywałem do Hiszpanii. Dziś wszyscy wystartowali z czarnymi wstążeczkami na znak żałoby. 

Vuelta al Pais Vasco - mój debiut w Pro Tourze. Rozumiem teraz co miał na myśli "Leo" mówiąc po Paryż-Nicea, że w peletonie jest ciągły stres, nerwówka. Mamo, takie napięcie że igły by się nie wcisnęło. Ciągłe przepychanie, walka o pozycje. Etap nie był ciężki, krotki i w końcówce bardzo szybki. Jedyną trudnością na tym etapie był prawie 3-kilometrowy podjazd na 10 km przed metą. Pojechaliśmy rano na przejażdżkę i przejechaliśmy m.in. ten podjazd by go sprawdzić. Cały etap czułem się nie najlepiej, potem podjazd "wziąłem" trochę za bardzo z tyłu, ale udało mi się przejść wystarczająco blisko szpicy grupy aby wjechać z pierwszymi. Na ostatnim podjeździe było już dużo lepiej - "noga była". Więcej problemów miałem z tym by zjechać z przodu, bo ktoś mi po drodze dziurę do czołówki zrobił. Na ostatnich 200 metrach puściłem już koła, miałem dość. Generalnie jednak swój występ na pierwszym etapie muszę ocenić pozytywnie.

Jutro będzie już ciężej. Myślę, że podjazd na metę znam i jechałem go na Bicicleta Vasca dwa lata temu. Jeśli to ten co myślę to nie jest on ciężki - ładna, szeroka droga prawie do samej mety. Jedziemy na Damiano całą ekipą.

środa, 30 marca 2005

Wyścig poniedziałkowy właściwie mało przypominał wyścig

Niestety nie udało mi się spędzić całych Świąt z Moją Miłością - taka praca. Ale za to "Martino" odpuścił mi próby etapów Giro gdzie miałem jechać wraz z Damiano i "Gibo" dziś i jutro. Dla mnie to i tak bez różnicy, bo muszę ich ciągnąć czy bez względu na to czy akurat jest bardziej płasko czy bardziej stromo. Wyścig poniedziałkowy (Giro Provincia di Reggio di Calabria) właściwie mało przypominał wyścig tzn. było trochę ścigania na początku, potem podjazd na spokojnie i dalej już do samej mety równe tempo nadawały drużyny zainteresowane końcowym sprintem. Ja zaś cały dystans przejechałem spokojnie w grupie na kole Damiano. W niedzielę wylatuje na Vuelta al Pais Vasco. Damiano w zeszłym roku był na nim szesnasty, więc jak teraz znajdzie się około dziesiątego miejsca w "generalce" to będzie dla nas niezły wynik. Wyścig ciężki, jechałem go dwa lata temu z Marco Pantanim i tak jak mnie wtedy rywale "naciągnęli" to chyba nigdzie indziej się nie zdarzyło. Przez cały etap toczy się walka, podjazdy są krótkie, a przez to szybko pokonywane no i ta ciągła zmiana rytmu bo tereny są pofałdowane bez metra płaskiego. Wszystko czego nie lubię, ale też zarazem to co potrzeba żeby dobrze potrenować. Mam nadzieje, że pogoda jednak dopisze, choć czymś normalnym na tym wyścigu jest deszcz, a czasem nawet śnieg. Potem 10 kwietnia Klasika Primavera i dalej dwie etapówki: Giro del Trentino (od 19 do 22 kwietnia) i Tour de Romandie (od 26 kwietnia do 1 maja).

O klasykach, które właśnie na dobre się zaczynają za wiele powiedzieć nie mogę poza tym, iż bardzo lubię je oglądać w telewizji. O ile jednak Flandria (Ronde van Vlaanderen) czy Paryż-Roubaix to wyścigi całkowicie nie dla mnie, o tyle Amstel Gold Race czy Liege-Bastogne-Liege mógłbym już pojechać i tak zresztą miało być w tym roku jak już wcześniej wspomniałem. Te dwa wyścigi oraz Strzałę Walońską przejechałem trzy lata temu i powiedziałem basta - jak nie będę musiał to tu nie wrócę. To imprezy, na które trzeba jechać jak najlepiej przygotowanym i z odpowiednią motywacją tj. być nastawionym na walkę. Nie należy ich traktować tylko jako element przygotowawczy do późniejszych startów. To po prostu długie, ciężkie wyścigi w bardzo silnej obsadzie. Do tego trzeba dodać, że o tej porze roku w Belgii można spotkać każdą pogodę. Siedzi się tam przez tydzień i często nie ma nawet możliwości potrenowania, bo albo pada śnieg, albo deszcz czy grad i są akurat 3 stopnie Celsjusza. Ja po powrocie z Belgii w 2002 roku miałem odczucie jakbym się cofnął z formą o dwa tygodnie. Poza tym jak zawsze powtarzałem, klasyki są nie dla mnie. Nie jestem kolarzem, który jest w stanie dać z siebie wszystko na tym jednym, jedynym wyścigu, w ciągu określonych kilku godzin. Wolę wyścigi etapowe, gdzie wysiłek po części się rozkłada, ale gdzie najważniejsza jest wytrzymałość i regeneracja dzień po dniu.

sobota, 26 marca 2005

Semana Catalana - 21 miejsce w "generalce"

Muszę przyznać, że cenniejsze od dziewiętnastego na Vuelta a Murcia. Dużo silniejsza obsada (Roberto Heras, Iban Mayo, Dario Frigo no i sam Simoni), cięższe etapy - czyli forma zwyżkuje ... mam nadzieje. Właściwie to cały ten wyścig przejechałem na tyle na ile było mnie stać. Pocieszające biorąc pod uwagę, że często trenowałem i wydawało mi się, że jest nieźle, ale jak jechałem na wyścig to czułem się dużo słabszy. Jak napisałem do Piepoliego po etapie z metą pod górę (trzecim), że nie zaskoczyłem siebie gdyż pojechałem na tyle na ile pozwoliło mi dotychczasowe wytrenowanie. Jak już jesteśmy przy tym etapie to cały dzień nie czułem się najlepiej, ale ostatni podjazd jakoś mi poszedł. Od dołu ciągnął Darek Baranowski. Strzeliłem na dziewięć kilometrów przed metą i straciłem około pięciu minut. Brakuje mi wytrzymałości progowej, ale to jeszcze nie problem bo po Murcii nie trenowałem wcale powyżej progu tlenowego. Temu dopiero miała posłużyć Semana. Na wszystkich etapach jak zostawało jeszcze 20-25 kolarzy na podjeździe to też tam byłem. Czasówka poszła nieźle (nie gorzej niż na Murcii) - w tym roku jeżdżę lepiej na czas niż w poprzednich latach. Chciałem się założyć z "Rybą" o 100 euro, że wygram z nim piątkową czasówkę, ale Darek z powodów żołądkowych (zatrucie) nie wystartował. Ostatecznie założyłem się o to samo z kolegą klubowym Patxi Villą o 10 euro i wygrałem.

Już wczoraj wróciłem z Hiszpanii. Poranek Wielkanocny spędzę w domu z narzeczoną, która przylatuje dziś wieczorem. Jutro wieczorem lecę już jednak na wyścig jednodniowy Giro Provincia di Reggio Calabria. Później (od 4 kwietnia) startuje w Vuelta al Pais Vasco i to będzie mój pierwszy start w wyścigu z cyklu ProTour, a dalej w tym samym regionie Klasika Primavera (niedzielę 10 kwietnia). A co do VaPV ciekaw jestem postawy Ibana Mayo, który na zbyt mocnego podczas Semana Catalana nie wyglądał. Tymczasem VaPV był dla niego zawsze najważniejszym startem w pierwszej części sezonu. Darek Baranowski mówił mi, że do Giro d'Italia nie będzie się już ścigał, a ja w tym czasie mam całe mnóstwo wyścigów - nie wiem nawet czy nie za dużo. Co prawda nie byłbym spokojny jadąc na Giro po 6-tygodniowej przerwie w startach, ale z drugiej strony jechać wyścig za wyścigiem przed tak wymagającą imprezą jak Giro? Zobaczymy jak to wyjdzie - na szczęście pomiędzy kolejnymi startami mam około 10-12 dni przerwy.

Życzę Wszystkim Spokojnych Świąt Wielkanocy.

sobota, 19 marca 2005

A jednak Alessandro Petacchi !

...czyli niespodzianki nie było. Wygrał kolarz, którego widziałem skoncentrowanego praktycznie na tym jednym celu od grudnia, zawodnik który od początku sezonu pokazywał, że jest znakomicie przygotowany i dziś na via Roma okazał się mocniejszy (psychicznie) i silniejszy (fizycznie) niż przed rokiem. Zaimponował mi sam finisz - bardzo ciekawy, tym bardziej że w pierwszej grupie pozostali niemal wszyscy najlepsi sprinterzy łącznie z Mario Cipollinim. Pod Poggio jak widzieliśmy nikomu nie udało się uzyskać większej przewagi, ale w ostatnim czasie sprinterzy wspomagani przez swoje mocne drużyny radzą sobie znakomicie na niedługich podjazdach. Wszyscy czekali na akcje Alejandro Valverde czy Aleksandra Winokurowa ale i ich "skoki" nie przyniosły większych efektów. Sześć sekund na szczycie Poggio jakie w tym roku uzyskała atakująca grupka to zbyt jednak mało.

Ostatnio słyszałem glosy wielu ludzi którzy mówili, że "Peta" wygrywa tylko dlatego że ma mocną drużynę i że bez swojego "treno" nic nie byłby w stanie zrobić. Tymczasem na dzisiejszym finiszu widzieliśmy pełną moc Petacchiego gdy wystawiony na wiatr przez Paolo Bettiniego (rozprowadzającego swego sprintera Belga Toma Boonena) i pozostawiony bez swej drużyny przeszło 200 metrów przed metą po lekkim zawahaniu sam zaczął finisz i wszystkich praktycznie zerwał z koła! Na przejażdżce rano jechałem z kolegą, właścicielem jednego z tutejszych hoteli i zarazem wieloletnim przyjacielem Petacchiego, który wczoraj wspomniał, że rozmawiał wczoraj z "Petą". Aleksandro mówił mu, że czuje się mocny, a w zeszłym roku był zbyt pewny siebie i wiedząc że doskonale finiszuje na cięższych wyścigach przed San Remo odpuszczał. W tym roku nawet na etapach (np. Tirreno-Adriatico) nie w jego typie starał się trzymać czołówki do samego końca, męcząc się strasznie i dając się "naciągać". Takie podejście miało poprawić jego wytrzymałość na końcówce wyścigu (M-SR), bo w zeszłym roku mimo że był w grupie, nie miał kompletnie nogi aby skutecznie zafiniszować. Cieszę się, że wygrał bo to w końcu sąsiad i znajomy z treningów.

A ja jadę jutro na Semana Catalana. Jestem trochę poobijany bo wczoraj się wywróciłem na treningu. Cóż, zdarza się. "Leo" (Leonardo Piepoli) opowiedział mi ze szczegółami podjazd pod metę na trzecim etapie i chyba mi się on spodoba. Właśnie przeliczyłem, że w jedenaście dni zrobiłem wraz z Arkiem Wojtasem prawie 1400 kilometrów. Dużo, ale przede wszystkim godzin konkretnej pracy.

czwartek, 17 marca 2005

Wczoraj odbyłem praktycznie ostatni trening

...(2450 metrów przewyższenia w ciągu 6 godzin 25 minut) w mikro-cyklach wcześniej zaplanowanych. Nad morzem jest coraz cieplej tzn. około 20 stopni, ale mimo wszystko wczoraj jak jechałem 16-kilometrowy podjazd to do szczytu nie dojechałem z powodu śniegu na drodze. To była ciężka zima, bo od ośmiu lat jak tu jestem nie pamiętam takiego śniegu. Jutro w miarę spokojnie tzn. od 4 do 5 godzin i jeszcze w sobotę godzinka za samochodem po czym w niedzielę lecę na Semana Catalana. Od ponad tygodnia trenuje ze mną Arek Wojtas, w zeszłym roku zawodnik CCC Polsat. Dużo lepiej jak można się do kogoś na co dzień po polsku odezwać, a i treningi mijają lepiej. Wczoraj rozmawiałem z Simonim i mówił żebym się szykował bo trzeba wygrać Catalanę ... czyli już wiem po co tam jadę. Ważne że on jest dobrze nastawiony, ale Vuelta a Aragon nie chce mu się na dzień dzisiejszy jechać, dlatego mnie prawdopodobnie czeka jednak wyścig Dookoła Kraju Basków.

Dwa dni temu z Paryż-Nicea wrócił Piepoli. Mówił że we Francji był bardzo wysoki poziom, a najbardziej męczyło wszystkich wysokie tempo na płaskich i pofałdowanych etapach. Liczne ataki, próby odjazdu, a przez to nerwówka - jednym słowem ciągły stres. Między innymi na skutek tych okoliczności zaliczył kraksę i jest teraz cały poobijany bo mu po plecach przejechali. Zażartowałem sobie z niego, że jak kolarze widzieli coś małego i żółto-czarnego (stroje Saunier Duval są żółte, a rowery koloru czarnego) to myśleli że to "śpiący policjant" jakich wiele na szosie i może usiłowali go przeskoczyć. Z kim bym ostatnio nie rozmawiał to wszyscy jako głównego faworyta na sobotę (M-SR) upatrują we Freire. To mnie nie dziwi po tak spektakularnych finiszach na Tirreno-Adriatico. Może mu się udać, bo nawet jeśli miałoby nie dojść do finiszu z większej grupy to trudno będzie zgubić na podjeździe pod Poggio Hiszpana będącego aż w takiej formie. Jeszcze jedną jego zaletą jest znakomita wytrzymałość. Proszę zwrócić uwagę że spora część imprez, które dotąd wygrał to wyścigi bardzo długie i raczej ciężkie. Nie szukając daleko do tej grupy wyścigów można zaliczyć wszystkie Mistrzostwa Świata czy Milano-San Remo bardzo wymagający zważywszy na maratoński dystans. Będzie ciekawie to pewne!

niedziela, 13 marca 2005

Dziś przejechałem 175 kilometrów w 6 godzin i 15 minut


...po drodze 2400 metrów przewyższenia m.in. wjazd na wspomnianą wcześniej Campocecinę. Ten podjazd zajął mi około godziny, na szczycie leżało mnóstwo śniegu i było zaledwie 4 stopnie. To mój pierwszy taki długi podjazd na treningu w tym roku. Widziałem Oscara Freire podczas Tirreno-Adriatico co za finisze - niesamowite. Hiszpan robi wrażenie, ale moim faworytem na San Remo i tak pozostaje Petacchi. Co do mojego debiutu w ProTour to zobaczymy. Czekam na decyzje Gilberto Simoniego w sprawie Aragonii. Jeśli się on się zdecyduje to ja również pojadę i wtedy odpuszczam Vuelta al Pais Vasco. Wówczas aż do Giro polecę programem z zeszłego roku. Jeśli on nie jedzie to i cała ekipa się tam nie wybierze, a ja pojadę: VaPV, Giro del Trentino i Tour de Romandie. Wolałbym jednak osobiście jak już mówiłem opcję z Aragonią.

Jeśli chodzi o Paryż-Nicea to Darek Baranowski ma klasę, w to nigdy nie wątpiłem. Czasem może za bardzo tylko wczuwa się w rolę pomocnika ... nawet wtedy jak nie za bardzo ma komu pomagać. Uważam, że mógłby o wiele więcej osiągnąć, bo ma do tego środki i możliwości! Simoni na Mont Faron mnie trochę zaskoczył, nie spodziewałem się że będzie tak mocny już teraz. Widać że jest mocno nastawiony i skoncentrowany na tym aby zacząć Giro w 100%-owej formie jak to miało miejsce dwa lata temu. Ciekawe Giro się zapowiada... ale wcześniej jest dużo innych startów, więc żyjmy tym co mamy na bieżąco.

środa, 9 marca 2005

Widziałem sam finisz

Dzisiaj (tj. na pierwszym etapie Tirreno-Adriatico) klasę pokazał "Peta" nikt nawet nie spróbował z nim walki nawiązać. Widziałem sam finisz, bo dziś jeździłem prawie 6 godzin i zrobiłem w tym czasie 2100 metrów przewyższenia - to nie dużo jak na tak długi trening, ale śnieg leżący w górach nie pozwala na przejeżdżanie dłuższych podjazdów. Wjechać jeszcze można ale kto potem zjedzie w tym zimnie. Aczkolwiek pamiętam że dwa lata temu razem z "Leo" (Leonardo Piepoli) przynajmniej dwa razy wjeżdżaliśmy pod najdłuższy w okolicy, prawie 21-kilometrowy podjazd tzn. zaczynający się w Carrarze i prowadzący do Campoceccina (na wysokość 1300 metrów n.p.m. z przewyższeniem blisko 1100 metrów) 21km). Wówczas na szczycie termometr pokazywał 0-1 stopni Celcjusza! Tak więc jak się chcę to można - może spróbuję w niedzielę?

Ucieszyła mnie wiadomość o czasówce w Katalonii, której w ostatnich latach nie było. Natomiast ten najtrudniejszy w wyścigu podjazd (pod Coll de Pal na trzecim etapie - 19 km przy średnim nachyleniu 6,5 %) mi się podoba, bo daje możliwość ustawienia się tj. złapania oddechu na jego pierwszych, łagodniejszych trzech kilometrach. Chodzi o to, że nie umiem się pchać żeby wziąć podjazd całkiem z przodu gdy najpierw "zasuwa się" 60km/h na płaskim terenie przed podjazdem, a do tego jeszcze trzeba na początku takiego wzniesienia zregenerować to szybkie tempo na płaskim, które mnie wykańcza. Jednak jest już lepiej tzn. aż tak bardzo na płaskim się nie męczę. Gdy przeszedłem na zawodowstwo to "strzelałem" jak się tylko podjazd zaczynał i nawet jak byłem mocny pod górę, to wcześniej zbyt wiele kosztowała mnie szybka jazda po płaskim.

W mojej okolicy jest obecnie w miarę ciepło, ale jednak dużo zimniej niż zwykle o tej porze roku. Dziś i wczoraj na "lungomare" (nad wybrzeżem Morza Liguryjskiego) Polar pokazywał mi 14 stopni. Można trenować - a ja robię to w 3-dniowych mikrocyklach. Dwa dni pracy i dzień odpoczynku. Pierwszy dzień to generalnie siła i szybkość - około 5 godzin, a drugi dzień wytrzymałość tzn. cały trening w tętnach średnich, pod progiem tlenowym, z długimi podjazdami, a całość to znów 5-6 godzin. Trzeci dzień jadę maksymalnie 2 godziny. Aha po Semanie miałem w planach Vuelta al Pais Vasco (Dookoła Kraju Basków), ale raczej tego wyścigu nie pojadę, bo wskoczyła Vuelta a Aragon (13-17 kwietnia), a ja wolę przejechać właśnie tą imprezę bo cieplej i wolniej. Klasyki w Ardenach też miałem jechać, ale prawie na kolanach błagałem Martino (dyrektora sportowego - Giuseppe Martinelliego) żeby mi je odpuścił gdyż chcę wystartować w Giro del Trentino (19-22 kwietnia). Dlaczego opowiem przy okazji.

poniedziałek, 7 marca 2005

Powiem szczerze, że miałem prawdziwe urwanie głowy od rana

... gdyż najpierw byłem na starcie Giro della Provincia di Lucca, jako że wyścig odbywał się blisko mojego domu. Pierwsza porażka "Pety" (Alessandro Petacchiego) w tym sezonie. Czekam niecierpliwie na Milano - San Remo. To wyścig, którego nie chciałbym nigdy jechać ... ponieważ bardzo mnie pasjonują jego ostatnie kilometry oglądane na żywo w telewizji. Nie wiem za bardzo jaki jest jego prestiż w Polsce czy w innych krajach, ale tu w Italii dla miejscowych zawodników zwycięstwo właśnie w tej imprezie pozostaje największym marzeniem.

Przejdźmy do mojego występu w Vuelta a Murcia (2-6 marca). Uważam, że był to doskonały wyścig jak na otwarcie sezonu i przygotowanie do ważniejszych startów. Jedna meta pod górę (na etapie czwartym do Collado Bermejo), nie za ciężka czasówka, etapy dla sprinterów oraz odcinki zwane we Włoszech "spacca-gambe" czyli dla uciekinierów. Dopiero tydzień przed tym wyścigiem wznowiłem treningi po prawie tygodniowej chorobie (5 dni bez roweru), ale wcześniej trenowałem ciężko i dużo, tak więc widzę po wyniku że dużo nie straciłem. Szczególnie zadowolony mogę być z czasówki (piętnaste miejsce - na 22 kilometrach strata 1:45 do zwycięzcy Danilo Hondo), na której niewiele straciłem do takich specjalistów jak: Uwe Peschel, Jose Ivan Gutierrez czy David Plaza. Mogło być lepiej na etapie górskim. Aby przyjechać w grupce 30 sekund bliżej najlepszych, gdzie przez długi czas byłem zabrakło tylko chwilowego przetrzymania ... to ciągłe dążenie do podniesienie progu bólu! Gdyby się udało dałoby mi to 10 miejsce w generalce całkiem niezłe jak na sam początek sezonu.

Poziom może nie był za wysoki, ale i Damiano Cunego uzyskał pozytywną odpowiedź na pytanie i wątpliwości dotyczące własnej formy i stopnia przygotowania do sezonu. Etap był jego, bo ze swoimi zdolnościami sprinterskimi mógł liczyć na zwycięstwo. Niestety na 5 kilometrów przed metą musiał zejść z roweru i wyjąć zaklinowany przez przednią, pękniętą przerzutkę łańcuch. Kilkadziesiąt sekund stracił i kosztowały go one etap, drugie miejsce w klasyfikacji generalnej a nasz zespół zwycięstwo drużynowe w tym wyścigu! Takie rzeczy nie mogą się zdarzać ... mi osobiście przytrafiło się coś podobnego dwa razy w zeszłym roku, ale od Giro mieliśmy już inne przerzutki z przodu, po tym jak zrezygnowaliśmy z karbonowych, które "lubią pękać". W tym roku nie wiedzieć czemu znów mamy w rowerach te wadliwe. Najbliższy start to Semana Catalana za dwa tygodnie (od 21 do 25 marca). Będę chciał ją przejechać znów spokojnie, nie 'wypluwając' się na każdym etapie. Spróbuję pojechać solidnie etap z metą pod gorę, żeby sprawdzić się gdzie jestem. Pozostałe etapy potraktuję jako uzupełnienie pracy którą wykonam w najbliższych dwóch tygodniach poczynając od jutra.