sobota, 19 marca 2005

A jednak Alessandro Petacchi !

...czyli niespodzianki nie było. Wygrał kolarz, którego widziałem skoncentrowanego praktycznie na tym jednym celu od grudnia, zawodnik który od początku sezonu pokazywał, że jest znakomicie przygotowany i dziś na via Roma okazał się mocniejszy (psychicznie) i silniejszy (fizycznie) niż przed rokiem. Zaimponował mi sam finisz - bardzo ciekawy, tym bardziej że w pierwszej grupie pozostali niemal wszyscy najlepsi sprinterzy łącznie z Mario Cipollinim. Pod Poggio jak widzieliśmy nikomu nie udało się uzyskać większej przewagi, ale w ostatnim czasie sprinterzy wspomagani przez swoje mocne drużyny radzą sobie znakomicie na niedługich podjazdach. Wszyscy czekali na akcje Alejandro Valverde czy Aleksandra Winokurowa ale i ich "skoki" nie przyniosły większych efektów. Sześć sekund na szczycie Poggio jakie w tym roku uzyskała atakująca grupka to zbyt jednak mało.

Ostatnio słyszałem glosy wielu ludzi którzy mówili, że "Peta" wygrywa tylko dlatego że ma mocną drużynę i że bez swojego "treno" nic nie byłby w stanie zrobić. Tymczasem na dzisiejszym finiszu widzieliśmy pełną moc Petacchiego gdy wystawiony na wiatr przez Paolo Bettiniego (rozprowadzającego swego sprintera Belga Toma Boonena) i pozostawiony bez swej drużyny przeszło 200 metrów przed metą po lekkim zawahaniu sam zaczął finisz i wszystkich praktycznie zerwał z koła! Na przejażdżce rano jechałem z kolegą, właścicielem jednego z tutejszych hoteli i zarazem wieloletnim przyjacielem Petacchiego, który wczoraj wspomniał, że rozmawiał wczoraj z "Petą". Aleksandro mówił mu, że czuje się mocny, a w zeszłym roku był zbyt pewny siebie i wiedząc że doskonale finiszuje na cięższych wyścigach przed San Remo odpuszczał. W tym roku nawet na etapach (np. Tirreno-Adriatico) nie w jego typie starał się trzymać czołówki do samego końca, męcząc się strasznie i dając się "naciągać". Takie podejście miało poprawić jego wytrzymałość na końcówce wyścigu (M-SR), bo w zeszłym roku mimo że był w grupie, nie miał kompletnie nogi aby skutecznie zafiniszować. Cieszę się, że wygrał bo to w końcu sąsiad i znajomy z treningów.

A ja jadę jutro na Semana Catalana. Jestem trochę poobijany bo wczoraj się wywróciłem na treningu. Cóż, zdarza się. "Leo" (Leonardo Piepoli) opowiedział mi ze szczegółami podjazd pod metę na trzecim etapie i chyba mi się on spodoba. Właśnie przeliczyłem, że w jedenaście dni zrobiłem wraz z Arkiem Wojtasem prawie 1400 kilometrów. Dużo, ale przede wszystkim godzin konkretnej pracy.