wtorek, 10 maja 2005

Wcale te etapy mi szybko nie mijają

... - ale tak jest na początku. Niby dopiero trzeci etap, a poza domem jestem już przeszło tydzień. Tak mało brakowało i odnieślibyśmy dziś zwycięstwo. Damiano był niepocieszony, brakowało mu kogoś kto pomógłby mu na ostatnim kilometrze przejść do przodu. Widać było wyraźnie, że gdyby meta znajdowała się 5 metrów dalej to by wygrał - no cóż, ale meta była gdzie była! Leżałem na jakieś 3 kilometry przed szczytem premii górskiej. Jakis Francuz na zakręcie wcisnął się po małym łuku, poślizgnęło mu się koło i w ten sposób mnie podciął. Złapałem grupetto i spokojnie dojechałem na metę. I tak nie było sensu się zaginać, nie doszedłbym pierwszych w żaden sposób. Przyznam że podjazd był ciężki. Mogę szczerze powiedzieć, że trzeci dzień praktycznie przejeżdżam etap w miarę spokojnie. Staram się na tych etapach tracić jak najmniej energii i sił. To bardzo ważne. Chciałem co prawda zobaczyć jakbym i czy bym przetrzymał mocne tempo na podjeździe, no ale cóż pech się zdarza! Jutro luz, taką mam nadzieję. W ekipie panuje spokój.