wtorek, 6 czerwca 2006

To mój pierwszy start we Francji

...w karierze profesjonalnej. Wrażenia? Brzydkie drogi, ciągły wiatr, pełno rond na drodze, warunki zakwaterowania tragiczne (z tego słynie Tour de France) a o jedzeniu nie wspomnę. Wczoraj wydawało nam się, że jesteśmy w szpitalu. makaron podgrzany w mikrofalówce był tak rozgotowany że można go było łyżką jak pure ziemniaczane nakładać, a na drugie danie kawałki kurczaka w wodzie gotowane i na deser mus jabłkowy.

Kaszel mnie męczy i nie ułatwia ścigania a do tego i noga już nie ta co wcześniej, ale to normalne. Uspokajam się: Trentino, 3 dni później Romandia, 5 dni po niej Giro i teraz po 6 dniach znów wyścig. Tu pod górę tempo mają takie jak na Tour de Romandie, ale ja już niestety nie daje rady w takim rytmie kręcić. Nie czuje się tak bardzo zmęczony, ale już nie ta świeżość i siły. Jutro odpocznę tzn. pojadę jak na Giro czyli mocno, ale bez wychodzenia ponad próg tlenowy.

A od czwartku zobaczymy. Będę chciał spróbować, ale proszę mi uwierzyć jakie męczarnie głównie psychiczne przechodzę skoro jeszcze nie tak dawno z najlepszymi pod górę jechałem a teraz pod mały podjazd mecze się jak jeszcze 80 ludzi zostaje. Przejadę ten wyścig, niewiele mi to da, ale potem będę mógł spokojnie odpocząć i przygotować się dobrze do drugiej części sezonu - to jest to o czym wciąż myślę.