wtorek, 17 października 2006

Giro di Lombardia

Gdyby nie zeszłoroczny upadek na 60 kilometrów przed metą to pewnie byłby jedyny wyścig, który zawsze ukończyłem. Tak czy inaczej do końca sezonu pozostał mi jeden start. Mam w tym roku ponad 90 wyścigów i wszystkie ukończone. Mała satysfakcja dojechać zawsze do mety na wyścigach jakby nie było przeważnie ciężkich. W sobotę nie czułem się najlepiej, a do tego cały czas przekonywałem się że już nogą nie kręcę po tym jak się czułem dwa dni wcześniej na Giro del Piemonte. Fakt, że czuję już zmęczenie i potrzebę odpoczynku, ale myślę ze mogłem tyci lepiej pojechać.

Zacząłem podjazd pod Ghisallo bardziej z przodu, ale od razu czułem że nie idzie, chwilę próbowałem się "zagiąć" i spasowałem. Jednak po pierwszym najtrudniejszym kilometrze złapałem rytm i zacząłem przechodzić poszczególne grupki dochodząc na szczycie do drugiej grupki liczącej około 15 kolarzy jadących tuż za najlepszymi, których już nie doścignęliśmy. Do nas potem doszło jeszcze wielu innych. Ja zaś wciągnąłem dość mocno San Fermo, potem cały zjazd i rozprowadziłem Marzoliego zostawiając go na 300 metrów do mety. On zaś wygrał finisz o 11 miejsce. Ja bym nie powalczył tak więc czemu nie pomóc koledze z ekipy, który może finisz wygrać nawet jeśli nie o miejsce w "10". W sumie więc poszło nie najgorzej. Miałem tylko dziesięciu przede mną i potem już moja grupa.

Dzień później jechałem dwie czasówki - jedną parami, a drugą drużynowa w układzie trzech amatorów i zawodowiec czyli zabawa. Jutro lecę do Japonii. Myślę, że będzie trudniej niż się spodziewałem. Kolarze tacy jak Ricco, Mori czy Gusiew to wymagający i bardzo odpowiedni na tamtą rundę przeciwnicy. Rozmawiałem już z "Martino" o przyszłorocznym programie, ale o tym napisze po Japan Cup w przyszłym tygodniu.