czwartek, 13 grudnia 2007

Pierwsze zgrupowanie za mną

Mało nas w ekipie bo tylko 22. Z kolei w najbliższym roku może się okazać, że zostanie tylko jeden Polak w Pro Tourze. Wszystko dlatego, że kilka ekip w tym moje Lampre nie jest już całym tym cyrkiem i zwiedzaniem świata zainteresowane. Jak mówi Saronni opuścimy Pro Tour jeśli tylko otrzymamy zapewnienie od organizatora Tour de France, że mamy zapewniony start w tym wyścigu. Kolarstwo szosowe to przecież Giro, Tour, Vuelta i kilka innych wyścigów, a nie Australia, Rosja czy Chiny. I tu ma racje. Nie można wciąż obligować drużyn do wydawania masy pieniędzy nie oferując nic w zamian.

To tyle. Mój program startów w 2008 pozostaje niedookreślony. Debiut w Tourze jest prawdopodobny. Czy się ziści to zależy od tego czy pojedziemy i decyzji Damiano gdzie on pojedzie. W każdym razie jeśli chodzi o mnie to prawdopodobnie NIE na Giro i zdecydowanie TAK na Tour. Ścigać zacznę się dopiero w połowie marca i jako moim głównym celem na wiosnę będzie Tour de Romandie. Dalej byłby odpoczynek. Po nim Dauphine Libere i Tour de France. W sierpniu Portugalia jeśli ludzie z PZKol-u czyli (prezes i selekcjoner) będą mnie nadal ignorować i traktować jak dotychczas. Chyba, że coś się zmieni - a wiadomo że w tym samym czasie są Igrzyska Olimpijskie. W końcówce sezonu oczywiście Vuelta. Czyli podsumowując spokojna wiosna i od czerwca jeden dłuuugi wyścig.

środa, 28 listopada 2007

Ostatni punkt tegorocznego kalendarza za mną

Depeche Mode party u "Ryby"! Czyli teraz zaczynamy nowy sezon, albo lepiej właśnie skończyliśmy stary. Powoli to wydarzenie staje się dla nas coroczną impreza. A moje sezonowe początki nie są łatwe. Jeżdżę od 10 dni i mam naderwany mięsień poniżej kolana. Bardziej jednak przeszkadza mi to przy chodzeniu niż jeżdżeniu. Niemniej wczoraj spędziłem 5 godzin w szpitalu z podejrzeniem złamania obojczyka i / lub pęknięcia żebra po upadku na góralu podczas popołudniowego treningu. Trochę czasu zajęło mi podniesienie się z ziemi, ale na szczęście to było tylko mocne stłuczenie.

Dziś mam 12-centymetrowego siniaka na klatce piersiowej. Muszę się przyzwyczaić do mojego nowego górala. Na razie ale odkładam go na czas pobytu w Italii i wracam na szosę oraz do siłowni. W niedziele będę na imprezie, którą organizuje Daniele Bennati dla swych fanów i kolegów na zakończenie starego sezonu. Później jak już pewnie wspominałem czeka mnie zgrupowanie klubowe w dniach 10-13 grudnia.

Myślę, że w ostatnich tygodniach dobrze odpocząłem. Jak co roku listopad minął mi szybko. Jednak tegoroczne wakacje, pod pewnym względem różne od wcześniejszych będę bardzo miło wspominać. Ot taka osobista dygresja.

środa, 24 października 2007

Wczoraj (poniedziałek) przedłużyłem kontrakt z Lampre na kolejny rok

Miałem inne propozycję dodam, że dość międzynarodowe. To znaczy niemal do końca byłem w kontakcie z Liquigas i Caisse d'Epargne. Wcześniej także z Gerolsteiner i Saunier Duval. Niemniej z różnych względów na ogół organizacyjnych (w jednym przypadku z powodów finansowych) zmiana barw nie wypaliła. Dlatego też wielkiego entuzjazmu postanowiłem zostać w swej dotychczasowej ekipie.

W przyszłym sezonie chciałbym przyszykować formę na Tour de France i Vuelta a Espana. Początek sezonu mniej więcej tym cyklem co we wcześniejszych latach czyli m.in. Tour de Romandie. Potem chwila odpoczynku czyli w maju chcę odpuścić Giro. Liczę bowiem na debiut w "Wielkiej Pętli". Ten sezon zakończyłem już na Lombardii. Po wyścigu byłem jeszcze dwa razy byłem na rowerze i to mi na razie będzie musiało wystarczyć. Teraz czas na opoczynek. Wkrótce przyjeżdżam do Polski gdzie głównie będę krążył między Bydgoszczą a Trójmiastem.

niedziela, 21 października 2007

Lombardia - edycja nr 101!

Założeniem moim było walczyć o jak najwyższe miejsce. Byłem przekonany, że wejście w "10" wejście powinno być większym problemem. Podtrzymuję zresztą tą opinię nawet po wyścigu. Jedyne czego sobie życzyłem przed startem to szczęście, którego trochę mi w tym sezonie zabrakło. Zabrakło go niestety i na Lombardii.

Pierwsza kraksa po około 15 kilometrach wyścigu kosztowała mnie przede wszystkim utratę roweru. Na Vuelcie połamałem swój rower wyścigowy i już ostatnio jeździłem na zapasie. Dostałem jakiś stary rower aluminiowy na treningowych kolach i na nim musiałem cały wyścig przejechać. Ok, rower rowerem, ale sam nie jedzie. Potem kraksa 20 kilometrów przed Ghisallo, która kosztowała mnie najwięcej bo musiałem sam gonić żeby dojść odjeżdżającą grupę. Ledwo mi się udało a i mnóstwo sił to kosztowało na początku podjazdu. Przejechałem jednak górę wśród najlepszych co dla mnie było tylko potwierdzeniem że noga jest.

Dalej starałem się zabierać w odjazdy i dojeżdżać do każdych odskoków jak atakowali kolarze CSC. To mnie jednak kosztowało trzeci w tym dniu upadek wraz z Kroonem i połamanie prawej klamki. Przerzutki nie straciłem, ale z hamowaniem było już ciężej. Pod Civiglio nie było mnie już stać żeby zostać z najlepszymi. Jednak w tych warunkach 17 miejsce jest mogę uznać za zadowalające jak na kogoś kto na klasyki się nie nadaje. Szczególnie biorąc pod uwagę, że był to jeden z cięższych klasyków Pro Touru.

Nie to jest jednak ważne. Zwycięstwo Damiano potwierdza jego klasę. Poprawia morale i oznacza że on jest ciągle wśród najlepszych kolarzy. Nie wiem zresztą czy nie lepiej byłoby mu się skupić na takich wyścigach niż nastawiać się ciągle na Wielkie Toury. Czas pokaże co wybierze.

foto: www.corvospro.com

niedziela, 14 października 2007

Ostatnie wyścigi tak w skrócie

W czwartek starałem się jechać wyścig, ale przed samą metą zrobiło się nas prawie 50 ludzi tak więc sam finisz odpuściłem, Co mnie jednak ucieszyło to fakt, że noga pod górę była super. To samo czułem w sobotę od samego rana. Nie chciałem nic pomylić i liczyłem tylko że może kapitan będzie miał słabszy dzień. Tak się jednak nie stało. Końcówka wyścigu to 5 razy wjazd pod strome wzgórze San Luca. Jechałem wciąż z samego czuba kontrolując sytuację. Na trzecim podjeździe przeszedłem do konkretnej pracy.

Na ostatniej rundzie samemu skasowałem po drodze ataki Carlosa Sastre i jeszcze jeden Cadela Evansa z Sastre, Dociągnąłem nasza grupkę już niespełna 15 ludzi do podnóża ostatniego wjazdu pod San Luca. Tu już jednak przypłaciłem za wcześniejszy wysiłek i nie udało mi się nawiązać bezpośredniej walki o zwycięstwo. Z Davide Rebellinem i Frankiem Schleckiem i tak bym nie wjechał. Ale wiem że przy innej taktyce zespołu o trzecie miejsce z Chrisem Hornerem mógłbym tego dnia powalczyć. Zostaje mi jeszcze Lombardia w przyszłą sobotę. Będę tam walczył.

Przed startem był u nas w autobusie Franco Ballerini. Znamy się od czasu jak jeździł. Powiedziałem mu że może zechciałby wziąć pod uwagę fakt że przed końcem roku będę miał też obywatelstwo włoskie i oddaje się do jego dyspozycji. On odrzekł, że będzie potrzebował na Varese i Mendrisio ludzi jeżdżących po górach. Pozdrawiam Trójmiasto - od miesiąca oficjalnie jestem Sopocianinem.

środa, 10 października 2007

Jutro, w sobotę i niedzielę czekają mnie kolejne wyścigi

Szczególną uwagę przykładam do wyścigu sobotniego, który jest jednym z cięższych klasyków we włoskim kalendarzu i przy tym bardzo prestiżowym. Ostatnie dwa lata miałem problem z walka na Giro dell'Emilia przez deszcz, nie radząc sobie ze zjazdów, ale za dwa dni ma być słońce. Rozmawiałem z naszym dyrektorem sportowym na sobotę i powiedziałem mu, że może porozmawiam z "Martino" aby w czwartek móc się wycofać mając na uwadze Emilię. Jednak odpowiedział mi żebym się tak bardzo na Emilię nie nastawiał bo będzie Damiano. A jeśli Cunego będzie się dobrze czuł to on będzie musiał nas w końcówce poświęcić czyli Marzano i mnie.

Z kolei "Martino" jutro na pewno będzie chciał żebym jechał cały wyścig. Jednak jutrzejszy wyścig odbywa się na rundach i jeśli tylko pójdzie odjazd 15-20 ludzi to dla pozostałych ściganie może się skończyć dość szybko. Natomiast w niedzielę znów rundy i meta, na którą z reguły przyjeżdża 50-80 ludzi. Ciężko się trenuje. To znaczy z motywacją nie mam problemu, ale zmęczenie całym sezonem trochę się już odczuwa. Dużo sił nie zostało, ale postaram się wykorzystać to co jeszcze mam.

sobota, 6 października 2007

Memorial Cimurri

Wyścig taki jak każdy z tych co mnie teraz czekają. Rundy, głupie odjazdy, mało ludzi dojeżdżających do mety. Główna część wyścigu odbywała się na czterech rundach z ponad 5-kilometrowym podjazdem. Powiem szczerze że nie miałem żadnych większych problemów, z tym żeby zostać za każdym razem z najlepszymi. Co więcej na trzeciej rundzie mocniej pociągnął cały podjazd Ricco' i na szczycie zostaliśmy tylko we dwójkę. Pozytywne wrażenie. Później poszedł odjazd na płaskim z mnóstwa skoków i było po wyścigu. Milram z "Petą" który doszedł nas na mniej niż 15 km do mety próbowali to jeszcze skasować, ale już nie dali rady. Myśląc o Emilii i Lombardii cieszę się z dzisiejszych pozytywnych odczuć.

Dwa dni temu był w "La Gazzetta dello Sport" wywiad z żoną Bettiniego. Od 12 lat są razem. Podziwiam zawsze żony kolarzy za ich wytrwałe znoszenie ciągłej rozłąki, wspieranie i pomaganie swym mężom w tym jakby nie było trudnym zawodzie jakim jest kolarstwo. To sport trudny nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Głowa jest motorem, a przy braku sukcesów, w gorszych momentach czy przy nie spełnionych oczekiwaniach łatwo się podłamać. Druga osoba jest wtedy bardzo ważna. Figueras skończył właśnie przez głowę, siadła mu krótko rzecz ujmując psycha. Najgorsze że chyba też kończy się jego małżeństwo. Myślę, że kolarz nie jest zwykłą osobą wykonującą pracę jak każda inna ...

foto: www.memorialcimurri.com

poniedziałek, 1 października 2007

Po pierwsze cieszę się, że zostało po staremu

Po drugie "Betto" jest jedynym z Wielkich, którzy stają jeszcze w obronie kolarzy i w ostatnim czasie sprzeciwili się głupawym decyzjom UCI. McQuaid jak by nie było będąc głową Federacji powinien występować w takiej roli i bronić naszych interesów. Tak UCI jak i PZKol zawsze powinni mieć nasz interes i dobro na pierwszym miejscu. Widzę jednak, że często o tym się zapomina.

O tym że jestem zły, że mnie wczoraj tam nie było nie muszę dodawać. Znów ktoś chyba szybko zapomniał jak twarde jest siodełko roweru i ile to pracy kosztuje. Zły jestem na tego kto decydował jak i na tego kto mu skład kadry sugerował. Nie można na usprawiedliwienie mówić, że ja do takiego wyścigu nie jestem przygotowany. W takim razie się zapytam na jakiej podstawie ktoś może stwierdzić ze pozostała szóstka jest lepiej ode mnie przygotowana.

A tak konkretnie. Nie zawsze ważne jest jak się jedzie Wielki Tour, ale istotniejsze jest jak się go kończy. Chodzi o stan głowy, chęci, nastawienie a także odczucia tzn. czy jest się wykończonym czy po prostu zmęczonym. Mowie o tym bo we własnym odczuciu oba tegoroczne Wielkie Toury skończyłem nie podcięty, ale z dobrą nogą. To właśnie Wielki Tour daje siłę, rytm, wytrzymałość. Brakuje może świeżości, ale wystarczy odpocząć.

Patrzę na Kołobniewa, który wczoraj pojechał super, a na Vuelcie nie sądzę by brylował. Owszem raz z odjazdu był drugi na etapie, ale poza tym i taki się dziwiłem, że CSC z kapitanem Sastre zabrało go na Vueltę. W kadrze Polski na pewno by się nie znalazł - to jedno jest dla mnie pewne.

czwartek, 27 września 2007

Skuszę się na małe podsumowanie Vuelty

Założeniem moim była walka o "mocną" dychę lub jeśli nie to na etapach o wygranie któregoś. Poszedłem tą drugą drogą, zabierając się trzy razy w odjazdy. Zawsze szły one nie ze skoków na płaskim, a pod górę. Niestety wszystkie te odjazdy nie dojechały do mety. Szczęście nie dopisało, ale też dodam, że te dwie kraksy konkretnie podcięły mi nogi.

Ostatni tydzień zdecydowanie miałem najlepszy. Czułem, że noga zaczyna wracać do właściwego poziomu. Może to nie tylko efekt upadków, że wcześniej było gorzej. W zeszłym roku pamiętam, że najlepszym moim etapem był ten z finiszem pod Sierra della Pandera czyli też ostatnia meta pod górę - czyli tak samo jak w tym roku Abantos.

Chciałbym jeszcze raz wrócić do tego dnia. Myślę, że przede wszystkim zabrakło mi głowy. Nie było aż tak ciężko że trzeba było im koła puścić. Zabrakło nieco motywacji i zagięcia w najważniejszym momencie etapu. Wiadomo, że priorytetem dla nich czyli Sastre czy Sancheza były sekundy nadrobione nad rywalami. Dla mnie zaś liczył się tylko etap. Doświadczenie uczy, ale Vuelta 2007 nigdy już się nie powtórzy. Jutro napiszę o Bennatim.

piątek, 21 września 2007

Czyli wszystko zgodnie z planem

Wczoraj próbowałem odjazdu, dziś jazda na równi z najlepszymi. Czułem się znakomicie. Zresztą od tygodnia, dzień po dniu było co raz lepiej. Wcześniej kosztowały mnie nieco zdrowia te dwa upadki w pierwszym tygodniu. Wiedziałem, że dziś muszę im pójść od dołu czyli sztywnego momentu. Tak też zrobiłem kasując jeden za drugim asa z odjazdu, aż do samotnego Lopeza na czele.

Myślę i to nie tylko dla mnie jest to oczywiste, że gdyby Evans nie strzelił liderom z kola to miałbym wielkie szanse dojechać dziś samotnie do mety. Jednak z Evansem na kole tak Sastre, Sanchez czy tym bardziej Mienszow nie mieli by interesu żeby tak mocno ciągnąć. Taka prawda, a ja już byłem z przodu i noga się kręciła. Odrobinę zabrakło w samej końcówce. Zapłaciłem za wcześniejszy wysiłek, ale ta trójka jest z innej półki.

Cieszę się, że tym miłym akcentem zakończyłem Vueltę. Myślałem już bowiem, że mimo tylu prób i starań nic na tej Vuelcie nie zdziałam. Dziękuje wszystkim za szczere kibicowanie. Kiedyś dojadę jeszcze do mety pierwszy. Właśnie w ten sposób jak dziś, na tegorocznej Romandii lub na Dauphine pod Mount Ventoux. Czyli nie z odjazdu, który odpuszcza się na 15 minut, lecz po skoku z grupy największych asów. Tak chciałbym to zrobić.


czwartek, 20 września 2007

Znów się pomyliłem

Bo zwykłym odjazdem tej grupki co do mety dojechała raczej nie można nazwać. Od startu byłem w odjeździe, ale nie pasowała ta akcja Euskatel i ją skasowali. Potem przeskoczyłem na początku podjazdu do grupki, która uformowała się przed podjazdem. Ale i ta znów nikomu nie pasowała, bo zaczęli skakać "Triki" Beltran, Anton i Sastre. Dalej spokój i po raz kolejny się zebrałem bo już pomyślałem tym razem to musi pójść. Bylo nas około dziesięciu przewaga rosła i nikogo z czołówki "generalki" w odjeździe. Myślałem, że jest o'k, a tu nagle doskakuje Karpiec. Zaraz też sam zaczął najwięcej ciągnąć, zaś jego obecność spowodowała że jak grupa z tyłu miała prawie minutę to ruszyli się z niej Sastre, Sanchez, Mienszow. I tak doszli do nas i dalej ogień. Zabrakło mi kawałek przed szczytem. Zostaliśmy z "Trikim" jakieś 150 metrów za grupką na szczycie i z góry już nie doszliśmy.

Chwila słabości. Zresztą nerwy tez mi puściły, bo ta super "sprytna" akcja Karpieca to nie wiem czemu miała służyć. Spowodowała tylko, że jego lider Jefimkin puścił bąbelki i nie utrzymał koła najlepszym. W ten sposób stracił podium, które praktycznie było już w jego zasięgu. Gdybym wiedział, że wszystko się rozegra pod ten podjazd oszczędziłbym się chwilę na pierwszych 25 kilometrach. Chociaż z drugiej strony może lepiej było mi się tam zabierać, bo wiał silny boczny wiatr i kto wie czy siedzenie w grupie by mnie więcej wysiłku nie kosztowało.

Trochę jestem zawiedziony. Na pewno noga była i chęci też. Może trochę tylko zabrakło "zagięcia" w najtrudniejszym momencie. Byłem pewny że i tak z góry się zejdziemy. Jutrzejsze podjazdy znam. Przynajmniej te wcześniejsze, nie wiem czy ten finałowy. Myślę, że trzeba próbować. Chociaż kto wie czy to ma sens bo chłopcy z "generalki" za dobrze się czują i wciąż się bija o miejsca.


środa, 19 września 2007

Dziś miałem pierwszy dzień czynnego odpoczynku

Muszę przyznać, że dziś miałem pierwszy dzień czynnego odpoczynku, bo tak bym musiał nazwać ten etap. A raczej jego przebieg. "Benna" już wcześniej się denerwował, że nie uda mu się wygrać drugiego etapu na tym wyścigu. A tu nie tylko drugi etap wygrał, ale prawdopodobnie weźmie też koszulę punktową. Poza tym "ryzykuje" jeszcze wygraniem trzeciego etapu w Madrycie.

Ja myślę już o dniu jutrzejszym. Na razie udawało mi się tu zabierać w odjazdy we wcześniej założone dni. Jutro mam nadzieje, że nie będzie inaczej. Z tą różnicą, że jutro dojedziemy do mety. Na piątek natomiast w prognozach zapowiadają deszcz przez cały dzień. To zaś przy zjazdach jest dość niebezpieczne i mnie trochę martwi. Jednak jeszcze dwa dni do tego czasu zostały.

foto:www.vuelta.com

wtorek, 18 września 2007

Etap na odjazd i cóż pojechali bez nas

Po niemałej rzeźni, która trwała dobre 50 kilometrów w końcu grupka pojechała ze zjazdu. Jak to często bywa nikt mimo, że wszyscy mają już dość nie chce puścić pod górę bo jest przekonany że teraz właśnie odjedzie grupka. Tymczasem na "przegibku" odjeżdżają nagle prawie nie pedałując. Jutro raczej finisz z peletonu, za to w czwartek będę chciał spróbować się zabrać do ucieczki. Będzie tam długi podjazd od startu po brzydkiej nawierzchni drogi. W ekipie spokój. Damiano pojechał do domu. Jutro swój ostatni etap jedzie Bettini. "Benna" powalczy jeszcze z "Petą" o koszulę punktową. I tak powoli kończy się Vuelta.

niedziela, 16 września 2007

Większość kolarzy jechała sobie spokojnie w naszym cieniu

W odjazd udało się pójść, zresztą ciężko nie było. Noga jakoś się kręciła. Zdecydowana większość ludzi z naszego odjazdu "poszła" pod pierwszą gore. Postawiliśmy wszystko na Damiano i pewnie słusznie, więc ciężar ciągnięcia spoczywał na naszej czwórce. Większość kolarzy jechała sobie spokojnie w naszym cieniu, a Euskatel z tyłu naciskał. Niestety mieliśmy zbyt małą przewagę u podnóża Alto de Monachil żeby wygrać ten etap. Próbowaliśmy jednak. Ja się trochę wyjechałem, ale mam nadzieję, że jeszcze mi się uda złapać jakiś odjazd, czy się pokazać.

foto:www.cyclingnews.com

piątek, 14 września 2007

Brzydkie drogi i deszcz

..., ale też pierwszy odjazd na Vuelcie, który do mety dojeżdża. Nie ukrywajmy. Jutro i w niedzielę powinno być podobnie, a ja muszę próbować. Postaram się, chociaż powtarzam, że to nie takie proste. Tu nikt nie sprzedaje biletów do odjazdu.

czwartek, 13 września 2007

Nogi kręciły się w drugą stronę, szczególnie dziś

Dwa ostatnie etapy były dość proste, ale dla mnie wyjątkowo ciężkie. Nogi kręciły się w drugą stronę, szczególnie dziś. Tak się zdarza na Wielkich Tourach. Mam nadzieję, że to przejściowe. Muszę się psychicznie zebrać na ostatni tydzień, a wcześniej na sobotę i bardziej niedzielę. Lekko nie będzie, ale kto nie próbuje ...

Leo pojechał do domu. Z jego żoną już lepiej. Miała wewnętrzny krwotok po porodzie, z zagrożeniem życia. Właśnie dzwoniłem do niego i mówi, że już ma się lepiej. Co prawda jest w stanie ciężkim, ale nie ma już zagrożenia życia. To najważniejsze!

poniedziałek, 10 września 2007

Wczoraj noga była słaba

Wczorajszy etap też nie skończył się tak jak podejrzewałem czyli odjazdem, z którego nastepnie ktoś jednak do mety dojedzie. Jak mówi "Leo" gdy się obiera taką taktykę to trzeba liczyć się z porażką. Widzę, że na tegorocznej Vuelcie nawet siedząc cały czas w grupie i walcząc na ostatnich podjazdach, których zresztą jest mało to jednak o czołowej "10" nie miałbym co marzyć. Wystarczy spojrzeć gdzie jest "Leo", znów zdecydowanie najlepszy w górach. A mi do jego poziomu wciąż trochę brakuje.

Wczoraj noga była słaba. Może to zmęczenie z dwóch poprzednich dni, a może ogólnie zły dzień. Widząc, że i tak nie jestem w stanie powalczyć o czołowe miejsce na etapie uznałem, że lepiej się nie dobijać. Coś na pewno wciąż nie jest tak po wcześniejszych upadkach. Na obydwu nogach wyszły mi siniaki. To prawdopodobnie znak jakiegoś mikro-naderwania mięśni. Z kolei łopatka cała czarna. No i same obtarcia utrudniają dobry masaż nogi. Pewnie nie jest tak jak bym sobie tego życzył. Niemniej i tak lepiej niżbym miał zostawić obojczyk parę dni temu na asfalcie.

Zostaje nam jeszcze dziesięć etapów dzielone przez dwa, na których mogę jeszcze powalczyć. Jak będzie noga i głowy wystarczy, to gotów jestem do odjazdu i walki o wygranie etapu!


niedziela, 9 września 2007

Trzeba ryzykować, żeby wygrać

W przypadku powodzenia mogłem walczyć o etap i zarazem poprawę miejsca w generalce. Należąło się jednak liczyć z fiaskiem. Nie często się zdarza, żeby odjazd na takich górskich etapach nie wypracował sobie spokojnie 3 lub 4-minutowej przewagi przed ostatnim podjezdzem. Przecież wszyscy i tak wiedzą, że uciekinierzy są już wówczas na wykończeniu. W moim przypadku "ukłony" i "podziękowania" należą się ignorantowi Gomezowi-Marchante. Ten jak wiadomo przyjechał na Vueltę walczyć o podium. Powinien więc walczyć z najlepszymi, a nie iść w odjazd. Od razu było wiadomo, że z nim na pokładzie nasz okręt nie dopłynie do portu. Ja jeszcze liczyłem, że chłopak to zrozumie i sam wróci do grupy, która nam nie dawała zbyt dużo czasu. 

"Leo" jest wielki. Jak zawsze dumny jestem ze swojego przyjaciela. On mówi, że dobrze zrobiłem atakując i tak muszę dalej robić. Nie liczy się miejsce 12-te czy 14-te w generalce. Może co najwyżej 10-te. Tak mogłoby być gdybyśmy dzisiaj mieli większą przewagę. Jutro kolejny, cięzki dzień i jak tylko noga pozwoli idę w odjazd. Nie mogę niestety jeździć na równi z najlepszymi.

sobota, 8 września 2007

Nie mam się co demoralizować

Drodzy kibice myślę, że to nie tylko sprawa treningu, Na pewno nie. Ja ze swoimi 60 kilogramami i mocą zaledwie 400 watt na progu tlenowym na takich czasówkach jak dziś nie mogę liczyć na cuda. Nie mam tej siły w nogach do przepchnięcia 54x11 i podróżowania blisko 60km/h przez blisko godzinę po autostradzie w układzie góra dół!!! Nie mam się co demoralizować. Dałem z siebie wszystko. Jutro i pojutrze będzie można się odegrać i myślę, że na to samo liczy pół peletonu ... no bez przesady, ale z pewnością większość Hiszpanów.

Mój jedyny cel to nadać sens mojej Vuelcie. Nie zmarnować pracy. Nie poddać się. Zastanawiam się czy jest sens zabierać się we wczesny odjazd. Jutro chyba nie. Nie powinien dojść biorąc pod uwagę, że etap nie jest krotki i całe mnóstwo ludzi chce żeby dwa kolejne etapy były jak najcięższe. To jest całkiem inna Vuelta od poprzednich. Więcej płaskiej czasówki, mniej poważnych górskich etapów, Większość ludzi widzi koniec Vuelty w poniedziałkowym dziesiątym etapie.

foto: www.corvospro.com


czwartek, 6 września 2007

Dziś dużo nerwówki

Dziś i jutro dwa etapy, które wbrew profilowi do łatwych nie należą. Wiatr, którego tak bardzo nie lubię jest tu na porządku dziennym. Dziś dużo nerwówki, ale bez konsekwencji. Jutro lżej nie będzie chociaż teoretycznie powinno być z wiatrem, To na tej właśnie trasie z Logrono do Zaragozy został ustanowiony rekord szybkości średniej pojedynczego etapu na Vuelcie - dokładnie w 2001roku. Coś około 55 km/h na dystansie ponad 170 kilometrów. Dla mnie dzisiejszy był z tych gorszych. Noga się nie kręciła.

Przykro mi, że "Leo" nie udało się dwa dni temu wygrać i założyć koszuli lidera. Po tylu latach zawodowstwa na jego poziomie należałoby mu się aby parę dni pojechał jako lider Wielkiego Touru.

wtorek, 4 września 2007

Pierwsza meta pod górę za nami

Nie lubię tych etapów to znaczy pierwszych górskich. Niepewność i zbyt dużo nerwówki. Bardzo ciężko mi szło od startu i stąd nawet jeśli wiedziałem, że najlepiej dla mnie by było zabrać się w ten mały prawie 40-osobowy peleton co odjechał to dziś nie byłem w stanie. Ciężko się nogi rozkręcają po mojej kraksie. Jakby nie było to mocno uderzyłem plecami, a one mi najwięcej zawsze problemów sprawiają powodując, że mi się często mięśnie blokują od pośladka w dół. Dalej było tyci lepiej, Na ostatnim podjeździe do momentu jak mogłem jechać w siodełku i rytmie było okej. Za bardzo mnie za to nogi bolały przy jeździe w pedałach i mocniejszym naciskaniu. Wybroniłem się w 2 minutach do najlepszych. Dużo mniej straty do Marchante, Beltrana czy kolegów z Euskaltel.

Dużo przed finałowym podjazdem pomogli mi "Benna" i Corioni. Daniele cały czas od wiatru mnie osłaniał i pomógł wziąć podjazd z samego czuba, niezła robota. To uwaga tak na marginesie dla tych co u nas w kraju są przekonani, że we włoskiej grupie nie można nigdy być liderem. Tymczasem ja jadę Vuelte czyli Wielki Tour w drużynie z Cunego i Bennatim, dwoma liderami Lampre a od pierwszego etapu nawet jak mieliśmy koszulę lidera to nie musiałem ani przez chwilę na nich pracować. Dziś zaś "Benna" sam mi pomógł bez niczyjej prośby, a ja przecież nie jestem zawodnikiem, który może w Madrycie na podium stanąć. Często właśnie słyszę, że zagraniczny kolarz musi tylko pracować na innych. Owszem kiedy trzeba to się pracuje, ale kiedy jest okazja to się jedzie swoje.

Foto: TomAsz szosa.rowery.org 

poniedziałek, 3 września 2007

Jestem trochę obolały

Wiadomo, że pierwszy dzień po kraksie jest najgorszy. Bolą mnie plecy, tyłek i ciężko mi się oddycha. Jednak noga źle się nie kręciła. Myślę, że nie będzie mi to przeszkadzać jutro na górskim etapie. Oby. Dzisiaj w końcu było trochę walki. Coś się ruszyło. Euskaltel próbował ze zjazdu, a wcześniej Quick Step nieźle pociągnął pod górę. Wyścig się zaczął.

niedziela, 2 września 2007

Dobrze się skończyło, ale trochę się poobijałem

Tak to kurcze jest. Można być uważnym i skoncentrowanym ale pewnych rzeczy nie jest się w stanie ominąć i przewidzieć. Tak "Benna" jak i ja wcześniej. O ile jego przypadek to było ryzyko na finiszu o tyle ja upadłem na prostej szerokiej drodze. Na zjeździe znalazłem gościa, który "spał" przede mną i najeżdżając na wbite w asfalt wybrzuszenie puścił kierownice i położył się przede mną. Wyjścia nie miałem, bo zbyt dużo w ułamku sekundy przy 70 km/h nie można niestety zrobić. Przeleciałem przez kierownice upadając na obojczyk, plecy i potem głowę. Dobrze się skończyło, ale trochę się poobijałem.

Reszta okej, Daniele stracił koszulę po kraksie na 2 kilometry przed metą. Jutro będzie już trudniej, a ja wiem że na pewno będę się męczył od startu. Ważne ze jedziemy dalej. Ciężka była ta droga do Santiago de Compostela. Miejsca docelowego wielu pielgrzymów gdzie powiem z dumą także mój Tata dwa lata temu dotarł na pieszo po ponad 800 kilometrach podróży. Tym razem więc: Pozdrowienia szczególne dla wszystkich pielgrzymów.


sobota, 1 września 2007

Grunt dobrze zacząć

To pozytywnie wpływa dla morale całej ekipy. Zarówno tych co mają wygrywać jak i tych co muszą na nich pracować. "Benna" wygrał we wcale niezłej obsadzie. Etap pierwszy czyli na razie wszyscy wypoczęci. Peta, Freire, Boonen za jego plecami. Z kolei Damiano to chyba jedyny z nas który ma mniej powodów do świętowania. Leżał w kraksie i powiem ze był nieźle poobijany i pozdzierany. Dyrektor właśnie mi powiedział, że Damiano wciąż jest w szpitalu. Na razie założyli mu 13 szwów na całym ciele i prześwietlają go cały czas - to wszystko przez chwilę nieuwagi.

Ja trochę męczyłem pierwsze dwie godziny. Ale to normalne po 3 dniach nic nie robienia i tylko jedzenia jedzie się ciężko, ale w końcówce było już o'k. W trakcie etapu zagadałem do Pety i zapytałem czy widział listę startową, a on że tak no i co? Odrzekłem, że jest na niej Bennati, więc po tak Milramowcy ciągną? Przecież Daniele im i tak nie zapłaci po wygranym etapie ;-) Ale mi się udało trafić. Spytałem tez Bettiniego o trasę MŚ. Powiedział, że cała pofałdowana. Cięższa niż rok temu czy w Madrycie. Gdzie selekcja? Na dystansie czyli na wymęczeniu w końcówce wyścigu.

Foto: TomAsz szosa.rowery.org 

wtorek, 28 sierpnia 2007

Trzy dni do Vuelty

... i tyle! Nie stresuje się tym wyścigiem, ale chcę go dobrze pojechać. Wierzę że mnie stać na to i jestem dobrze przygotowany. Dużo trenowałem. Odczucia bardzo dobre i nie widzę powodu dla którego nie miałoby być dobrze. Rekordów na swoich górach co prawda nie pobiłem, ale nie to jest najważniejsze bo starałem się nie przesadzać. Przecież wyścig już od soboty. Dziś zgodnie ze zwyczajem przyjętym przed każdym Wielkim Tourem ostatni trening pojechałem na San Pellegrino. Leo już poleciał do Hiszpanii. Towarzyszył mi jak przez ostatni tydzień Jarek Dąbrowski będący zresztą w znakomitej formie po ostatnio wygranym wyścigu.

Teoretyczne założenia przed Vueltą w naszej ekipie są takie że ja mam jechać klasyfikację generalną i nie będę musiał nastawiać się na pomoc Damiano na tych etapach, na których będzie on chciał powalczyć. Tyle teorii, a wszystkie wątpliwości rozwieją się już po czwartym etapie. Damiano i tak powinien wycofać się około półmetka, max. po 2 tygodniach. Pierwszy raz pojadę też Wielki Tour z Bennatim. Lubię go bardzo i cieszę się, że będzie w naszym składzie. Kibice kolarstwa w Polsce może mniej są z tego zadowoleni bo tym samym nie pojedzie on w tym roku w Tour de Pologne.

wtorek, 14 sierpnia 2007

Etap ułożył się od początku tak jak chciałem

 ... ale nie do końca. Uznałem jednak, że dobrze będzie zabrać się we wczesny odjazd. Poszedł po 15 kilometrze tzn. na pierwszym podjeździe. Pomyślałem: kto wie może szczęście dopisze i zacznę Torre z małą przewagą. W odjazd pojechałem. Cóż 90 kilometrów wysiłku i doszli nas na przedostatnim, najcięższym 10-kilometrowym podjeździe.

Wiadomo kosztowało mnie to trochę i na ostatnim 30-kilometrowym podjeździe jechałem już swoim tempem. Próbowałem dziś więc kolejny raz, ale nie wyszło. Noga na pewno jest lepsza niż na początku wyścigu i o to chodziło. Jednak sam się zastanawiam czy do Vuelty będzie ok? Mam taką nadzieję, ale niepewność pozostanie do czwartego etapu z metą na Lagos de Covadonga.

niedziela, 12 sierpnia 2007

Dziś duże tempo od startu do mety

Pełen gaz, skoki, odjazdy. Sami w końcówce skasowaliśmy odjazd 9 ludzi, który by pewnie już dojechał bo się wszyscy inni rozjechali. Nie czuje się źle, a to najważniejsze. Jutro raczej spokój i myślę już o Torre tzn. co wymyślić żeby innych uprzedzić. Chociaż z drugiej strony to nie takie proste bo pewnie tak jak wczoraj będzie cale mnóstwo ludzi skaczących od podnóża podjazdu.

sobota, 11 sierpnia 2007

Pozostać z najlepszymi do ostatniego podjazdu

Założenie jakie miałem na szósty etap zostało w pełni wypełnione. Czyli pozostać z najlepszymi do ostatniego podjazdu. Udało się nawet więcej czyli być razem z nimi do niespełna 2 km przed metą. Skakać nawet nie było sensu, bo tempo było zbyt wysokie. Strata około półtorej minuty, więc powiem, że jestem z tego sprawdzianu zadowolony. Kolejna próba sił we wtorek, a później postaram się jeszcze skoncentrować na czasówce. Odczucia mam coraz lepsze, a to najważniejsze. Później zaś mam ponad dwa tygodnie do Vuelty, które spędzę między odpoczynkiem i kilkoma dniami pracy.

piątek, 10 sierpnia 2007

Na czwartym najdłuższym etapie pojechałem w odjazd

Tak więc jak miało być, na czwartym najdłuższym etapie pojechałem w odjazd. Ciężko nie było, wystarczyło mieć nogi do skoczenia pod górę w odpowiednim momencie. Co dalej się działo szkoda pisać, bo przypomina to trochę ściganie stricte amatorskie. Dziewięciu kolarzy w odjeździe i skoki na 180 kilometrów do mety zamiast współpracy.

Sam na najcięższej premii górskiej kilka skoków oddałem. Czułem się już lepiej, ale nas doszli na 30 kilometrów przed metą, zaś na samym końcowym podjeździe już rzecz jasna odpuściłem dojeżdżając możliwie spokojnie do mety. Wczoraj był etap, na którym przed rokiem wygrałem finisz z grupy pokonując samego Barbosę. Moim założeniem było dojechać do samej mety z pierwszymi i tak było. Ostra jazda cały etap, ale to dobrze, bo łatwiej kondycję mi będzie złapać.

Dziś dzień odpoczynku. Tylko krótka przejażdżka, masaż, nauka teorii latania ostatnio mocno zaniedbana i myślami jestem już na ostatnim podjeździe jutrzejszego etapu. Znam go dobrze i stawiając sobie na tym wyścigu małe cele, na jutro założyłem jazdę i walkę z najlepszymi. Żadnego pchania się w odjazdy, które i tak nie dojeżdżają. Poczekam do ostatniego podjazdu, a tam jak nogi i tempo pozwolą zaatakuje. Nie wiem czy mnie już na to stać, ale jutro się dowiem.

wtorek, 7 sierpnia 2007

Jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny

Dziś pierwszy dzień gór i przyznam, że pierwszy raz od dawna miałem dobre odczucia, a to jest to czego szukam. Ciężko mi idzie, ale przyznam że pod długi podjazd leciałem sobie cały czas z czuba i źle nie było. Podjazdy staram się jeździć w sposób nie optymalny to znaczy twardziej niż trzeba lub przesadnie miękko, albo też cały czas w siodełku itd. Trenuję, a mam dużo do zrobienia i myślę już o szóstym i dziewiątym etapie, chociaż "Martino" mnie przekonuje, że powinienem spróbować pójść w odjazd już jutro, bo pewnie taka akcja pewnie dojedzie. Zobaczymy.

Dziś założyłem sobie, że jadę do 2 kilometra przed metą tak jak wczoraj. Później puszczam żeby się nie dać naciągnąć za bardzo. Nie pisałem chyba, ale jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny. Miło mi było, że Martino tak to zestawił, bo mógł przecież ustawić nas w kolejności alfabetycznej. Jednak w tym roku żaden ze mnie lider na generalkę. Niemniej miło mi choć przecież miał świadomość, że mnie nie stać na walkę.

Pierwszego dnia, na dzień dobry, Oscar Sevilla przywitał się ze mną i gratulował dobrej jazdy na Dauphine. Szkoda, że nie będzie go na Vuelcie. Oscar mówi, że czasem mu brakuje motywacji przez to, że nie może jeździć w tych ważnych wyścigach, a jego celem np. wyscig Dookoła Austria. Nie dziwię mu się.

Jacek Morajko dziś prawie do mety dojechał, zabrakło naprawdę niewiele. Grunt że się pokazał, ale po cichu wierzyłem, że wygra ten etap.

poniedziałek, 6 sierpnia 2007

Volta a Portugal tym razem trochę inaczej niż co roku

Przejade ją z innymi założeniami i celami. Przede wszystkim dopiero od niespełna miesiąca trenuję, a tak na serio i poważnie to konkretną pracę wykonuję od około 20 lipca. Całe to opóźnienie spowodowane jest problemami z bolącą nogą. Masaże, laser, ultradźwięki, tak wyglądał mój okres przygotowań do tygodnia przed Portugalia.

Brakuje mi dużo. Podstawy są, ale rytm czy praca ponad progiem tlenowym tego mi zupełnie brakowało. Widać to już było na wczorajszym etapie. Główna zasada jak mówił mi Leo przed wyjazdem, to mam skończyć wyścig mocniejszy niż go zacznę, ale tak będzie tylko wtedy, jak nie będę się dawał zbyt naciągać i w odpowiednim momencie odpuszczał. Myślę, że po dniu odpoczynku będzie już lepiej, są wtedy dwie mety pod górę, tak więc będzie gdzie nogę wypróbować.

Mój cel to Vuelta. Mam nadzieję, że dojdę do formy, bo jest w tym roku więcej czasu po Portugalii czyli ponad 2 tygodnie. Dlatego jestem spokojny.

niedziela, 17 czerwca 2007

Mam moralnego kaca i niedosyt po tym wyścigu

Kaca bo postanowiłem się wycofać na ostatnim etapie, a nie mam tego w zwyczaju. Z resztą nie pamiętam już kiedy to ostatni raz się wycofałem z wyścigu jeżdżąc w zawodowym peletonie. Bynajmniej nigdzie nie leżałem. Odezwały się stare problemy z nerwem, który sprawiał mi ból promieniujący od krzyża do nogi aż pod ścięgna podkolanowe. Już wczoraj kilka razy nogę mi odcięło na zjazdach gdy trzeba było prędkość rozkręcać przy wyjściu z kolejnych wiraży. Dzisiaj się to powtórzyło i zdecydowałem się wycofać by w ostatnim dniu pracy w tej pierwszej części sezonu nie ryzykować większego problemu np. zapalenia tego nerwu i w konsekwencji jakiejś dłuższej przerwy w treningach i startach. Jak za tydzień przyjadę do Polski, w tym do Trójmiasta to zawitam do znajomego fachowca od tych spraw i zbadam problem.

Wczoraj bardzo chciałem zawalczyć o koszulę czy ewentualnie etap. Pod pierwsze wzniesienie zaraz po starcie oddałem chyba pięć czy sześć skoków. Wszędzie było mnie pełno i punktowałem też na pierwszej premii górskiej. Nawet Bernhard Kohl miał do mnie pretensje, że próbuje się zabrać w odjazd. Ot nieprzytomny chłopak. Nie czytał komunikatu z wynikami i ubzdurał sobie, że jestem wiceliderem całego wyścigu. Potem odpuściłem tylko trójeczkę z moim kolegą z zespołu Morrisem Possonim i w pewnym momencie Astana powiedziała "basta" i z miejsca poszedł odjazd, w którym mnie nie było. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że koszula górala mi odjechała.

Potem jeszcze ta dziwna jazda Astany. Najpierw zniwelowali stratę z siedmiu do czterech minut by na niedługim przecież podjeździe pod Mollard oddać to co już odzyskali. Dalej zaś ten dziwny atak na zjeździe i szaleńcza gonitwa za nimi pod hopkę i w dolince gdzie na terenie lekko pod górę David Millar rozkręcał tempo do 60 km/h! To tempo mnie dobiło przed Telegraphem, a poza tym nie miałem już o co walczyć bo koszula górala i etap były już nierealne, zaś w generalce też nie bardzo mógłbym awansować. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło bo nogi miałem bardzo dobre i pomijając problem z nerwem chętnie bym wystartował w jakiejś etapówce z Pro Touru już za tydzień jeśli tylko byłaby taka możliwość. Tym razem bowiem Giro d'Italia mnie nie wykończyło a okazało się jak gdyby dobrym "treningiem".

Teraz przez tydzień jeszcze posiedzę we Włoszech m.in. dwa dni w Turynie u Pauliny. Natomiast gdy przyjadę do Polski to jeśli tylko ze zdrowiem będzie w porządku to bynajmniej nie odstawiam roweru, lecz trenuje dalej do drugiej części sezonu. Pojadę jak zwykle na Volta ao Portugal, ale tym razem raczej tylko z myślą o etapach. O generalce pomyślę tylko jakby się po drodze nadarzyła okazja. A po Portugalii oczywiście Vuelta a Espana, którą trzeba będzie mocno zacząć bo większość gór będzie tam do półmetka, w tym Lagos de Covadonga już na czwartym etapie.

czwartek, 14 czerwca 2007

Na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku

Przed dzisiejszym etapem założyłem się z ludźmi ze swojego zespołu, że na pewno wejdę w czołową piątkę na dzisiejszym etapie. Jakby mi się nie udało miałem solo wrócić na rowerze do bazy noclegowej. Czekałoby mnie jeszcze 80 km na rowerze po zakończeniu etapu czyli drobne 280 km w ciągu całego dnia ;-) Prawdę mówiąc trochę się później zastanowiłem na swoja "propozycją" po gdy przypomniałem sobie listę startową to wyszło mi jak nic, że mamy na niej 10-15 z pewnością lepszych górali ode mnie. Niemniej "Martino" uspokajał mnie, że znajdzie mi jakieś światełko na drogę i będzie ubezpieczał z samochodu ta wycieczkę.

Etap zaczęliśmy przy przyjaznej temperaturze 23 stopni. Potem na trasie w pewnym momencie wzrosła ona nawet do 30 stopni, ale powietrze było nie tyle gorące co parne. Na finałowym podjeździe postanowiłem nie czekać aż ruszą się faworyci. Skoczyłem razem Z Moreau, Cuesta i Botczarowem. Dość szybko zostało nas tylko dwóch i razem doganialiśmy kolejnych wczesnych uciekinierów. Faworyci tak jak miałem nadzieje długo się czarowali dzięki czemu mogliśmy zyskać bezpieczna przewagę.

Jechało mi się bardzo dobrze. Jednak na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku. Bardziej z tego względu niż z powodu innej słabości nie dałem na 3 kilometry do mety rady odeprzeć ataku Moreau. Jechałem dalej równo i dość mocno. Na tych ostatnich kilometrów straciłem przecież tylko kilkanaście sekund do peletoniku z liderami. Nogi wciąż miałem, ale w środku wszystko podchodziło mi do góry. W telewizji ponoć nie było tego widać, ale na ostatnim zakręcie nawet wymiotowałem i kilka chwil po minięciu linii mety raz jeszcze.

Co teraz? W "generalce" jestem piętnasty z niewielką stratą do ósmego. Spróbuje powalczyć o dobre miejsce w klasyfikacji, lecz nieszczególnie stresuje się tym celem. Jutro pojadę w koszulce najlepszego górala chociaż jestem wiceliderem. Jednak Moreau, który mnie wyprzedza jest też najlepszy w punktowej. Dlatego jutro dla mnie koszula w grochy, a dla niego zielona. Chciałbym ją wywalczyć i utrzymać tym bardziej, że kilka lat temu klasyfikację górską na Dauphine wygrał Darek Baranowski. Łatwo nie będzie tym bardziej, że mnie nie puszczą w jakiś wczesny odjazd skoro jestem dość wysoko w "generalce", a przecież najwięcej punktów będzie do zdobycia w sobotę i to na wcześniejszych podjazdach. Cóż mi pozostaje? Jeśli tylko będę miał "dobrą nogę" będę się starał jechać tak jutro jak i pojutrze razem z najlepszymi. W razie korzystnej sytuacji zaatakuje po zwycięstwo etapowe czy punkty w klasyfikacji górskiej dopiero na początku podjazdu pod Telegraphe.

wtorek, 12 czerwca 2007

Dauphine Libere

Jest tu trochę asów patrząc na listę startową. Jak zawsze jest to wyścig, na którym się przygotowują wszyscy myślący poważnie o Tour de France. Dziwne, że zawsze wybierają akurat ten wyścig, zaś na Tour de Suisse nie jedzie praktycznie nikt. Takie spostrzeżenie, ciekawostka.

Moje nastawienie. Myślę o dwóch etapach. Na generalkę nie zwracam uwagi. Jutro chce stracić raczej dużo żeby nikt na mnie w czwartek zbytnio uwagi nie zwracał. A jak nie wyjdzie w czwartek to jest jeszcze sobota. Nie wspominając że również dwa pozostałe etapy czyli: piątkowy i niedzielny przy ułożonej "generalce" mogą okazać się dobrymi do odjazdu. Takie założenia, a jak będzie i na ile sil starczy? Dwa dni się raczej męczyłem, ale wiedziałem że tak będzie. Po Giro d'Italia jeździłem same przejażdżki tak więc było oczywiste, że trzeba nogę rozkręcić.

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Już po Giro d'Italia

Czasówka jak było widać nie za wiele zmieniła. Zaskoczenia chyba nie było, bo podejrzewam że większość obserwatorów spodziewała się, że Mazzoleni wskoczy po niej na podium. Tak też się stało. Naszemu Marzio zaraz po starcie pękła żyłka w butach, która jest ich jedynym wiązaniem, także przejechał całą czasówkę niejako w "odwiązanych" butach.

Myślę, że w ekipie trochę się niektórzy zawiedli bo mało kto pewnie dopuszczał do siebie myśl, że Damiano mógłby być poza podium. Ostatni etap był długo za długi i skończył się jak powinien to znaczy zwycięstwem "Pety". Ja mam teraz tydzień spokojny. Dziś kryterium w Aronie, a potem odpoczynek do Dauphine Libere zaczynającego się już w niedziele.

piątek, 1 czerwca 2007

Co za Giro

Pierwsze jakie jadę, na którym jest tyle walki również na etapach z mniejszymi górami. Ani dnia spokoju. Nawet dziś gdy się wydawało, że pójdzie odjazd od startu i zaraz będzie po wyścigu. Tymczasem goniliśmy się jak psy przez 90 km. Potem pod górę ruszyli się Leo z Ricco i wszystko się rozkręciło na nowo. A do tego deszcz cały dzień. Przez ostatnie 50 km musiałem trochę popracować, bo w odjeździe był Pietrow a jemu nie można było zostawić zbyt dużo minut biorąc pod uwagę jutrzejszą czasowkę.

Klasa to nie woda i Iban Mayo mimo że na pewno daleko mu do swojej szczytowej formy z wyraźną nadwagą i sprawiający wrażenie jakby za karę na Giro przyjechał pokazał jednak że ma klasę! Dziś również i nogi bo te mu były potrzebne. Sam był dziś we wszystkich ważniejszych odjazdach. Dla mnie Giro się skończyło. Proszę mi uwierzyć, że ciężko się jedzie Giro wiedząc że jest się prawie zmuszony przewieźć rower ze startu do mety. Z innej beczki: Nie wiem czy ktoś z Was zauważył, ale w pierwszej piątce klasyfikacji generalnej mamy teraz aż czterech zawodników Saeco z 2004 roku. Co za ekipę wtedy mieliśmy!

czwartek, 31 maja 2007

Takie długie płaskie etapy nigdy się nie kończą

Dobrze że dziś od startu było wysokie tempo. Przynajmniej jakoś nam minął ten etap. Takie długie płaskie etapy nigdy się nie kończą. Finisz wygrany przez "Petę". Śmialiśmy się z niego przy stole ze płakał po etapie i że musiał się wysilić na finiszu. To straszne - zmęczył się żeby wygrać ;-) Jutro jak szczęście mi dopisze to postaram się zabrać w jakiś odjazd. Na pewno jednak szczęścia będzie potrzeba. Etap powinien sprzyjać odjazdom tak więc warto próbować.

poniedziałek, 28 maja 2007

Najcięższy etap Giro za nami

Aż tak strasznie nie było. Czy to dla mnie kończącego etap 25 minut za najlepszymi, ani też dla Piepoliego, który skończył ten odcinek tuż za plecami pierwszego. Leo jak w zeszłym roku wydaje się prawie wcale nie męczyć w górach. Ja pozostawałem w pierwszej grupce do podjazdu pod Giau czyli momentu w którym ruszyli się najlepsi i porwała się czołówka.

Niestety brak mi dobrych odczuć w górach podczas tego wyścigu. Nie czuje się tak jak powinienem. Za to Di Luca jedzie wybornie i myślę, że nie da sobie już wyrwać końcowego zwycięstwa. Chociaż patrząc na wczorajszą jazdę np. Mazzoleniego zastanawiam się na co go jeszcze będzie stać. Mamy Trochę takie Giro pomocników tzn. Bruseghin, Mazzoleni, Piepoli, Rico występują w rolach głównych.

W ekipie raczej pogodnie i spokojnie. Nie popełniliśmy żadnych błędów taktycznych. Tylko Damiano nie jedzie tak jakby wszyscy tego od niego oczekiwali. Trzeci tydzień się zaczął i ja muszę niezależnie od tego co robią najlepsi dalej próbować odjazdów bo są jeszcze przynajmniej 2-3 etapy, na których odjazd jak sądzę dojedzie do mety.

sobota, 26 maja 2007

Ale ogień dziś od startu

Było rzeczą prawie oczywistą, że pójdzie odjazd. Udało mi się na weń zabrać. Zresztą odjechaliśmy pod górę, tak więc noga była bardziej noga potrzebna niż szczęście. W grupie zaczęli jednak pracować zawodnicy Acqua Sapone, a następnie na zjeździe zatakowali Mazzoleni, Savoldelli, Garzelli i Simoni. Cunego i Di Luca chyba przespali ten moment. Na drugim podjeździe byłem zmuszony wrócić do grupki Damiano i ciągnąć aż do mety. Dziś się wyjechałem. Chwilę tylko miałem, żeby zamienić z Leo dwa słowa. Powiedział, że wczoraj dwa razy spadł mu łańcuch. Jak się go zapytałem dlaczego nie chce się zaginać? Dlaczego po takiej pracy jak na dwunastym etapie nie przytrzyma chwilę i nie skończy na podium w Mediolanie?! Sam go nie rozumiem tym bardziej, że jak mówi, czuje się świetnie.

Z ciekawostek mogę powiedzieć, że dziś przed startem był u nas w autobusie Pedrosa z MotoGP. Jutro zdecydowanie najważniejszy etap i najcięższy pewnie. Nie ma co tu gdybać. Simoni musi atakować i to wcześnie, bo musi zarabiać minuty nad swoimi przeciwnikami o ile jeszcze marzy o zwycięstwie.

foto: www.corvospro.com

czwartek, 24 maja 2007

Trochę gorsze dni dla mnie

Oczywiście nie może to być owoc pięciomiesiecznych przygotowań, ale tak to w sporcie bywa. Trochę gorsze dni dla mnie, dużo gorsze niż pierwszy tydzień Giro. Jakoś widzę, że na tym właśnie wyścigu najciężej mi się nawiązuje walkę z czołówką, tak jest od zawsze. Może po prostu miesiąc maj mi nie służy.

Danilo przez wielu uznawany jest już za zwycięzcę Giro. Sam też muszę przyznać się do pomyłki i do faktu, że go nie doceniłem. Myślę, że Damiano będzie jeszcze musiał mocno powalczyć o podium, ale mamy jeszcze dwóch ludzi, którzy się dobrze trzymają. Jutro lepiej się oszczędzać bo czeka nas ciężki weekend.

środa, 23 maja 2007

Dziś typowa przejażdżka

Szkoda tylko, że taka długa. Co się na tym Giro dzieje, to sam już nie wiem. Odjeżdża czterech ludzi, trzech z nich rezygnuje, a potem ten jeden co zostaje, chce się w tym momencie z wyścigu wycofać. Jutro już prawdziwe i długie góry, zakładam koronkę 26 z tyłu za radą Leo. On zakłada 25, bo jeździ bardziej twardo. Taktyki nie ma, zobaczymy jak się etap ułoży.

niedziela, 20 maja 2007

Ciężki etap

A do tego jak podejrzewałem wyszło niemałe zamieszanie. Nie mogę się nigdy zabrać w odpowiedni odjazd. Pod pierwszy podjazd nikt nie odjechał. Grupka oderwała się dopiero na małym hopku po zjeździe. T-Mobile robiło co mogło, ale z przodu jak wiadomo byli ludzie konkretni. Był też Ricco, ale dlaczego zdecydował się odpuścić nie rozumiem. Moim zdaniem powinien zostać, oszczędzając w ten sposób drużynę. Ta tymczasem musiała później ciągnąć przez 130 km, a zostawszy tym samym zmusić innych do pracy.

Słusznie powiedział "Gibo" na mecie że dla niektórych podium w ten sposób może być już nie osiągalne. Sam nie rozumiem taktyki innych zespołów. Z przodu byli ludzie którzy potrafią jeździć dobrze w górach i niektórzy z nich kończyli już Giro w "10" jak Cioni, Bruseghin, Rubiera nie zapominając o Vili, Nocentinim, czy Arroyo. Podarować im przed górami 4 minuty może się okazać błędne. 

Ale to nie nasz problem. Nie ukrywam że Patxi lub Bruse mogliby wziąć koszul już we wtorek. Obaj są świetnie przygotowani i myślę, że ciężko będzie im te 4 minuty odebrać. Nie znaczy to, że widzę ich na podium ale będą bardzo niewygodni dla faworytów. Widząc jak się rzeczy układają myślę, że będę musiał zaczynając od wtorku pracować wcześniej niż na ostatnich podjazdach. Na sam koniec zostaną z pewnością Patxi i Marzio. Czuje się dobrze jak jeszcze nigdy na Giro, ale jestem tu żeby pracować, a nie niestety dbać o własny wynik. Kibice zrozumcie!

Zobaczymy jednak jak to się dalej potoczy. Jutro spodziewam się finiszu z peletonu bo meta jest w mieścinie gdzie mieszka "Peta". Zresztą przejeżdża się też krótko przed metą i przez moje miasteczko. Na razie Giro ciekawie się układa, oj ciekawie.

foto: www.corvospro.com

sobota, 19 maja 2007

Nie lubię długich płaskich etapów

Nogi mam strasznie ubite na koniec dnia. Tak samo było dziś. Najpierw 200 km w tempie 40 km/h i nagle ogień, że ledwo koła trzymałem na początku podjazdu. Bettini chciał pourywać sprinterów, ale mu to nie wyszło bo nawet nasz Napolitano doszedł do peletonu na 20 km do mety, a "Peta" ani przez moment nie strzelił.

Jutro będzie trudniej. Już sam start pod górę. Myślimy, że zawodnicy tacy jak Nibali mogą atakować. Fakt faktem, że jeśli ktoś jutro odjedzie to tylko ten kto będzie miał nogę. My na pewno też będziemy mogli próbować. Vila, Marzano czy ja. Nie jest jednak powiedziane mimo wszystko że znów nie dojdzie do sprintu. W ekipie spokój, właściwe ściganie zacznie się od wtorku i wszyscy o tym wiedzą.

foto: www.corvospro.com

piątek, 18 maja 2007

Danilo nie chciał więcej męczyć drużyny i oddał koszulę. Ładny prezent dla Marco Pinottiego. Swoją drogą wcale więcej sil by ich nie kosztowalo utrzymać dziś prowadzenie. Terminillo wjechaliśmy w tempie chyba 2 km/h i później też ledwo kręciliśmy. Jutro jakby się nie znalazła drużyna sprinterów do ciągnięcia to i tak Liquigas by "maglia rosa" odpuścił.

Zobaczymy jak to się dalej ułoży. Faktem jest że koszula w rękach Liquigasu dawała wszystkim swego rodzaju spokój, że nic dziwnego się na wyścigu nie zdarzy tzn. że jest ona pod właściwą opieką. A teraz wszystko się może zdarzyć, bo T-Mobile nie ma mocnej drużyny na tym Giro. Z moją nogą już lepiej. Do Genui będzie o'k.

foto: www.corvospro.com

czwartek, 17 maja 2007

Dziś jak przewidywaliśmy etap był spokojny

Nie dojechał żaden odjazd i był finisz z dużej grupy. Ale myślę, że jutro jakiś odjazd już się powiedzie. My wszyscy jechaliśmy dziś spokojnie w grupie ładując akumulatory. Mam małe zapalenie ścięgna. Boli mnie wewnętrzna część uda. Wierzę jednak że to nic poważnego i w ciągu najbliższych dni wszystkie minie.

Jutro Terminillo czyli jak pamiętam pierwsza meta pod górę w 2003 roku. Teraz jednak od szczytu do mety brakuje 100 kilometrów tak więc myślę, że nie będzie zmian w generalce. Rozmawiałem dziś na etapie z Forsterem i pytałem się go czy lubi finisze lekko pod górkę. Odpowiedział mi "I'm too heavy ...". Powtórzyłem mu to po mecie gratulując wygranej.

foto: www.corvospro.com

środa, 16 maja 2007

Czułem się dobrze

Co może zrobić trochę deszczu na drogach gdzie od tygodni nie padało widzieliśmy. Ale dobrze że nie padało od startu gdzie droga była dużo gorsza. Ja swoją drogą upadku nie uniknąłem, ale bez większych konsekwencji. Pozdzierany lewy bok i trochę plecy. Muszę dodać, że była duża nerwówka na dzisiejszym etapie, a w końcówce wszyscy chcieli być z przodu i cały czas trzeba było walczyć o pozycje.

Czułem się dobrze. Bez większych wysiłków przejechałem praktycznie cały końcowy podjazd. Damiano trzeci. Przegrał właściwie tylko z faworytami dzisiejszego etapu. Cieszę się, że Martino nie stracil dziś cierpliwości i nie musieliśmy ciągnąć grupy na tym etapie, zamiast tego wyręczyliśmy się Saunier Duval i Liquigasem.

Nie brałbym pod uwagę chwilowej słabości Simoniego czy Savoldelliego. Oni wiedzą, że wyścig wygrywa się w trzecim tygodniu i często tak bywa, że główni faworyci są trochę do tyłu z formą na początku wyścigu. Jutro jak sądzę pójdzie odjazd na metę, bo nie wydaje mi się by jakaś grupa chciała kontrolować cały etap.

foto: www.corvospro.com

poniedziałek, 14 maja 2007

Jutro dzień odpoczynku

Dla mnie to jednak przesada tak ustawiać trasę Giro żeby juz po 3 dniach przerwę nam robić. Ale cóż - jak mówi Martino jeden dzień odpoczynku w zupełności powinien nam wystarczyć. I w takiej sytuacji trzeba powiedzieć, że będzie w tym roku będzie w zasadzie jeden, bo chyba nikt jeszcze nie odczuł ciężaru tegorocznego Giro d'Italia.

Jutro rano mamy przelot samolotem do Neapolu. Potem przejażdżka i w środę pierwsza meta pod górę. Myślę, że przyjedzie razem około 20 ludzi na metę. Spodziewam się Di Luki walczącego na finiszu z Damiano o zwycięstwo. Tak to widzę. Dziś było gorąco i ciężko w końcówce. Już myślałem że dwójka z przodu czyli Ignatiew i Visconti dojedzie do mety. A tak mieliśmy powrót Ale Jet-Pety. Do tego upadek Damiano, ale bez większych problemów. A teraz czekajmy środy.

sobota, 12 maja 2007

Kolejne Giro d'Italia

Nareszcie się zaczęło. Kolejne Giro d'Italia. Przyznam, że w ekipie było dziś mniej stresu niż zazwyczaj przed druzynówką. "Martino" spokojniejszy, my pewniejsi że dobrze pojedziemy. I tak w sumie chyba bylo. Cała ekipa w miare równo i mocno jechała. Ja miałem małe problemy na ostatnim kłopoty, ale to nie były żadne istotne problemy. Widziałem, że Di Luca był zdenerwowany, że nie przejechał mety jako pierwszy. Zastanawialiśmy się dzisiaj przy stole czy Liquigas świętował wieczorem przy kolacji swoje zwycięstwo szampanem. Jutro będę wiedział więcej.

A jutro góra - dół przez cały etap jak to na Sardynii. Podejrzewam że sprinterzy pomogą Liquigas kontrolować etap tym bardziej, że sam lider jest niezlym sprinterem. A my liczymy tym samym na finisz Napolitano chociaż od razu zaznaczam, że obydwa etapy tutaj będą raczej ciężkawe bo płaskiego na tej wyspie jest wyjątkowo mało, a do tego trzeba jeszcze uważać na stale wiejący wiatr.

piątek, 11 maja 2007

Sardynia

Ładne miejsce i myślę, że wymarzone na wakacje. Jak tu się ścigać w takich warunkach. Wczoraj żeby przejechać trasę czasówki musieliśmy przepłynąć promem na Maddalene tj. wyspę na której skończy się ten etap. Wystartuje zaś z Caprery, kolejnej wysepki połączonej z Maddaleną mostem. Na dzisiejszą prezentacje też musieliśmy dostać się statkiem bowiem odbyła się ona na lotniskowcu marynarki wojennej. Trochę to wszystko skomplikowane od początku, ale przynajmniej jakoś te dni tutaj minęły ciekawie.

Trasa jutrzejszego prologu powiedziałbym, że jest wymagająca pod każdym względem. Bez płaskiego terenu czy dłuższych prostych, z dużą ilością krótkich podjazdów i technicznym zjazdem do mety. Nie zapominając o silnym wietrze, który wieje. Drużynówka otwarta, jednym słowem dla wszystkich. Nie ma na ten etap większych faworytów. W ekipie spokój, humory dopisują, stresu większego się nie odczuwa. U mnie też wszystko w jak najlepszym porządku.

poniedziałek, 7 maja 2007

Pierwszy ważny wyścig (sprawdzian) za mną

W sumie się cieszę ze swojego występu, ale jak zawsze bardziej z jazdy niż z wyniku końcowego. W sumie jednak jak już pisałem wolałem powalczyć o etap niż miejsce bliżej w generalce. Na czasówce cudów nie było, chociaż na to nie liczyłem. Pojechałem zgodnie ze swoimi możliwościami tracąc wszystko na płaskim odcinku i potem utrzymując stratę pod górę. Przyznam szczerze że jest cholernie ciężka ta czasówka, wykańcza mnie.

Jutro jadę jeszcze z Leo na długi trening, pod 5.000 metrów przewyższenia i na tym skończymy nasze treningi przed Giro. Jestem spokojny. Moje morale się poprawiło, a raczej głowa uspokoiła. Dziękuje bardzo wszystkim wiernym kibicom, których wsparcie zawsze czuje. Dziękuje za kibicowanie i wiarę we mnie. Coraz częściej stając na starcie myślę właśnie o tym, ze muszę coś dla WAS zrobić. Pozdrawiam i aby do GIRO!

foto: www.corvospro.com

sobota, 5 maja 2007

Po prostu trzeba próbować

Każdy kto oglądał widział jaką dziś mieliśmy pogodę. Bałem się trochę o własną dyspozycję w tych warunkach, bo nie jestem zawodnikiem, który dobrze czuje się w chłodzie i deszczu. Na dobrą sprawę w tym wyścigu dobrze się poczułem tylko dwa dni temu gdy na chwilę wyjrzało słońce. Jestem jednak w dobrej formie, noga prawidłowo pracuje i dziś starałem się pokazać. Zaatakowałem, bo wolę spróbować wygrać etap licząc się z ryzykiem, że ewentualnie zabraknie mi sił na walkę o czołową "10" niż jechać oszczędnie i niewidocznie po to tylko by skończyć cały wyścig na powiedzmy szóstym miejscu. Fakt może dzisiejszy atak był nieco za wczesny, ale przecież nigdy nie wiadomo jak się ułoży sytuacja za plecami atakującego. Po prostu trzeba próbować.

Za dużo sił kosztowała mnie jednak ta solowa akcja i później nie mogłem utrzymać tempa kontratakującego Igora Antona oraz nie załapałem się do grupki Chrisa Hornera. Pewnie gdybym wcześniej nie atakował to dałbym radę przyjechać w tej pierwszej grupce, ale nie jestem sprinterem i finiszu tu bym raczej nie wygrał. Zagiąłem się jednak i nie odpuściłem już drugiej grupki z Paolo Savoldellim. W końcówce miałem trochę szczęścia, że na ostatnim wirażu nie przytrzymałem koła Joaquina Rodrigueza, bo najprawdopodobniej leżałbym razem z nim.

Przed jutrzejszym dniem nie chciałbym spekulować na temat swoich szans na czasówce i w generalce. Wiem, że mam kilku mocnych czasowców za swoimi plecami, ale też nie brak ludzi do przeskoczenia. Nie będę analizował komunikatu z wynikami. Jechałem tą czasówkę w Lozannie już trzy razy i wiem jak na niej rozłożyć siły. Na pewno powalczę. Dziękuje wszystkim za kibicowanie. Najważniejsze, że przed Giro mam dobrą nogę.

foto: www.corvospro.com

środa, 2 maja 2007

Noga jeszcze się nie kreci jak powinna

Hmm - jeśli miałbym oceniać cokolwiek po dzisiejszym etapie to lekko by na pewno nie byłoby myśleć o walce w dalszej części wyścigu. Noga jeszcze się nie kreci jak powinna tzn. albo za twardo albo za miękko. Może to przez zimno, a może przez nerwowy od startu etap. Generalnie jednak mam pozytywne odczucia, Myślę, że tak ma być.

Ładny i odważny atak w końcówce Thomasa Fothena i Francisco Pereza zakończony ich sukcesem. Jutro mam nadzieje na spokojniejszy etap niż dzisiejszy i dalsze oszczędzanie sił. Patrząc po ludziach wydaje mi się, że dobrze kręcą panowie z Astany, David Lopez i Joaquin Rodriguez z Caisse d'Epargne, a także Jose Angel Marchante, Bernard Kohl czy Andrea Tonti. A co do prologu to sam siebie zaskoczyłem, ale zjazd przejechałem wcześniej 9 razy żeby się go dobrze nauczyć.

wtorek, 1 maja 2007

Liege-Bastogne-Liege

Emocjonujące są te klasyki z historią, na których starcie prezentuje się cała czołówka światowa. Było dobrze, choć brakowało mi ścigania. Noga nie przyzwyczajona do takiego szybkiego kręcenia. Na 70 km do mety miałem już twarde nogi i kręciły się ociężale. Ciężki to był start po 3 tygodniach samych górskich treningów. Jednak siły mi nie brakowało. Myślę, że od jutra będzie już dużo lepiej. Ja na tym wyścigu w razie potrzeby miałem pracować wraz z Patxi Villą od La Redoute i tak też było. Myślę, że gdyby nie ten atak z zaskoczenia na zjeździe spokojnie wygrałby ponownie Valverde. Ale takie jest kolarstwo. I tak wygrał wielki kolarz. Di Luce pasuje ten wyścig do CV.