wtorek, 4 września 2007

Pierwsza meta pod górę za nami

Nie lubię tych etapów to znaczy pierwszych górskich. Niepewność i zbyt dużo nerwówki. Bardzo ciężko mi szło od startu i stąd nawet jeśli wiedziałem, że najlepiej dla mnie by było zabrać się w ten mały prawie 40-osobowy peleton co odjechał to dziś nie byłem w stanie. Ciężko się nogi rozkręcają po mojej kraksie. Jakby nie było to mocno uderzyłem plecami, a one mi najwięcej zawsze problemów sprawiają powodując, że mi się często mięśnie blokują od pośladka w dół. Dalej było tyci lepiej, Na ostatnim podjeździe do momentu jak mogłem jechać w siodełku i rytmie było okej. Za bardzo mnie za to nogi bolały przy jeździe w pedałach i mocniejszym naciskaniu. Wybroniłem się w 2 minutach do najlepszych. Dużo mniej straty do Marchante, Beltrana czy kolegów z Euskaltel.

Dużo przed finałowym podjazdem pomogli mi "Benna" i Corioni. Daniele cały czas od wiatru mnie osłaniał i pomógł wziąć podjazd z samego czuba, niezła robota. To uwaga tak na marginesie dla tych co u nas w kraju są przekonani, że we włoskiej grupie nie można nigdy być liderem. Tymczasem ja jadę Vuelte czyli Wielki Tour w drużynie z Cunego i Bennatim, dwoma liderami Lampre a od pierwszego etapu nawet jak mieliśmy koszulę lidera to nie musiałem ani przez chwilę na nich pracować. Dziś zaś "Benna" sam mi pomógł bez niczyjej prośby, a ja przecież nie jestem zawodnikiem, który może w Madrycie na podium stanąć. Często właśnie słyszę, że zagraniczny kolarz musi tylko pracować na innych. Owszem kiedy trzeba to się pracuje, ale kiedy jest okazja to się jedzie swoje.

Foto: TomAsz szosa.rowery.org