sobota, 14 czerwca 2008

Gonitwa psów

Dłuuuugi i ciężki etap, wszyscy w odjazd chcą pójść i mamy gonitwę psów przez pierwsze prawie 2 godziny wyścigu. Czapka z głowy dziś dla Sorensena, po tym co się z tyłu działo musiał mieć super nogę, że odjechał. No właśnie, z tyłu znów byłem wśród najlepszych. Ciężej mi szło niż wczoraj, ale rozglądając się wkoło nie widziałem nikogo swobodnie kręcącego. Zaczynam przyzwyczajać się do kręcenia wśród ludzi, którzy cały rok szykują się do wyścigu, który wystartuje już za 3 tygodnie. Niemała satysfakcja osobista, bardzo ważne dla mnie jakby nie było po tylu latach wśród pro. 

Były i błędy. Dziś się nie podobałem Leo, który mówi, że nie miałem ciągnąć z Alehandro, a ja mu mówię, że chciałem być drugi, a z Cadelem i Levim przed nami bym już nie był. No i dalej, że nie pogoniłem za Fedrigo; zgadza się, chwila słabości, może nieuwagi. 

Jutro będzie ciężko, mam nadzieję, że będę czuć się lepiej niż dzisiaj, bo do połowy Croix de Fer ledwo kręciłem, ale jutro tylko 130 km.

piątek, 13 czerwca 2008

Noga jest niesamowita

Od dwóch dni czuję, że noga jest niesamowita..., mamma mia, nie wiem co trzeba zrobić, żeby tak zasuwać. Aż sam sobie się spodobałem, pełna koncentracja i najmniejszych oznak zmęczenia, czy trudności przez cały etap. Oby tak i jutro, czekam do ostatniego podjazdu, bo wiem, że jest o co walczyć. 

Dziękuję wszystkim za smsy, kibicowanie, maile. Cieszę się, że niektórym dostarczyłem nawet więcej emocji niż nas piłkarze dzień wcześniej.

czwartek, 12 czerwca 2008

Być wśród najlepszych

Zacznę od dziś..., rano dzwonił Saronni i prosił żebym za wszelką cenę się nie zaginał aby pod góre być wśród najlepszych. Pod górę, ostatni ciężki podjazd przy równym tempie leciałem spokojnie, a jak zaczęli skakać, to odpuściłem, żeby nogi nie wykończyć. Na premii górskiej 100 m i na mecie też praktycznie 100 m. Gdyby była możliwość walki o zwyciestwo to bym się zagiął, bo wtedy jest zawsze szansa na skok na ostatnich kilometrach, a dziś widząc, że był odjazd, nie było już o co walczyć. Podobna taktyka na jutro, póki bedę w miarę spokojnie jechać, jadę. Jakbym musiał zbyt dużo wysiłku w to wlożyć, odpuszczam. TdF najważniejsze. 

Wczoraj czasówka, 9-ty międzyczas pod górę, resztę straciłem na trudnym zjeździe, w ulewie. Tak bywa, ale ogólnie bardzo jestem zadowolony z mojej czasowki, no i dyspozycji. Teraz najtrudniejsze utrzymać formę, ale się nie wypalić. Nie żebym był mało ambitny, ale zdaję sobie sprawę, że po przejechaniu Giro, chcąc utrzymać dobrą formę, muszę być bardzo inteligentny w tym co robię.

niedziela, 8 czerwca 2008

Czas na Dauphine Libere

Czas na Dauphine Libere - zabrali mi Mont Ventoux! A tak na poważnie to startuje bez żadnych założeń czyli nie tak jak ładnie jak napisano na naszej stronie chcąc mnie zrobić liderem. Właściwie to mnie nie chcą w tej roli, ale muszą coś napisać. Po rozmowie z Saronnim i z dyrektorem sportowym uzgodniliśmy, że wystartuje żeby dobrze potrenować przez ten tydzień na wyścigu, a nie w domu. a Jeśli samopoczucie i kondycja będzie to i na którymś etapie spróbuje zawalczyć.

Przez ostatnie sześć dni robiłem same przejażdżki, więc będzie mi ciężko pierwsze dwa-trzy dni. Później się zobaczy, gór jest dużo. Pojadę jednak bez specjalnego podcinania sobie nóg, bo najważniejsze by stanąć na starcie TdF w jak najlepszej formie. Lepiej być na starcie "Wielkiej Pętli" wypoczętym i świeżym niż już podmęczony czy nawet już w 100% kondycji. Nie też mogę zapominać że jadę na Dauphine praktycznie czwarty wyścig z rzędu nie mając miedzy nimi nigdy więcej sześć dni odpoczynku.

Fizycznie czuje się okej, ale psychicznie zaczyna mi ciążyć. No i głowa. Wrócił mi ból w miejscu uderzenia, ale odzywa się tylko przy wysiłku. Lekarz powiedział po takim czasie to nie może być nic poważnego. Prawdopodobnie membrana otaczająca mózg jest w stanie zapalnym czy opuchnięta. Nic strasznego, ale dokuczliwe bardzo. Jak dalej tak będzie to chyba będę musiał jechać zrobić prześwietlenie.

foto: www.corvospro.com

Długo nie pisałem

Trenowałem spokojnie w górach do startu Tour de France.. Nawiązując do ostatnich wydarzeń to w moim odczuciu - tak jak mi zależy na starcie w reprezentacji Polski tak samo mocno i PZKol-owi powinno zależeć na tym abym w Pekinie startował. Wadek mówi, że to jego decyzja. Prezes mówi, że się nie miesza. Ja oczywiście w to nie wierze bo historia pokazała, że za każdym razem było inaczej. Ale jeśli tak by miało być to gorzej przecież dla Piotra ... no i zastanawiam się jak pozbawieni pasji i ambicji muszą być zatem ludzie stojący za sterami PZKolu, że tak wielką odpowiedzialność dają jednemu człowiekowi i nie chcą się mieszać do najważniejszych dla Związku i jego dobrej twarzy decyzji. Dla mnie to jest tak jakby ktoś mnie jutro uczynił Prezesem Polskiego Związku Zbieraczy Motyli i miałbym nagle kierować jakąś organizacją nie rozumiejąc wcale pasji i zamiłowania owych zbieraczy. Pewnie bym zrezygnował ... a może nie, może lepiej mieć stołek pod tyłkiem bo to zawsze fajna sprawa.

Od kilku miesięcy zresztą słyszałem dobre rady od ludzi mniej lub bardziej z PZKol-em związanych, że nie mam więcej już nic pisać na temat polskiego kolarstwa i układu w nim panującego bo tu cytuje "nigdy już nigdzie nie pojadę" No cóż. Majka i tak mi wyśle kartkę z Pekinu! I na zakończenie żeby nikt nie miał wątpliwości ani problemów z interpretacja mojego tekstu. Chciałbym podziękować imiennie Prezesowi PZKol Wojciechowi Walkiewiczowi oraz Selekcjonerowi Kadry Narodowej i Olimpijskiej Piotowi Wadeckiemu za uznanie okazane dla moich sportowych osiągnięć w rozmowach telefonicznych jakie z nimi w zeszłym tygodniu przeprowadziłem. Na kilka dni przed MP. Za to że w ich oczach jestem najlepszym polskim kolarzem odbiegającym od poziomu w Polsce. Jednym z głównych faworytów (prezesa) do startu na IO, a także za to że Piotrek bardzo mocno o mnie walczył i "stal murem za mną" cały czas .... Znaczy to dla mnie wiele, bo nie często od ważnych głów słyszy się takie słowa. To jak "good job" rzucone mi przez Contadora po Mont Ventoux rok temu czy gratulacje od Leo za jazdę przez cały wyścig jak sam powiedział z najlepszymi ludźmi na świecie pod górę. Ja naprawdę nie lubię jak się o mnie dobrze mówi ... za dużo tego.

niedziela, 1 czerwca 2008

Moje Giro mogę uznać za zakończone

Jeszcze tylko samotna przejażdżka do Mediolanu i koniec. To Giro na myśl o którym w grudniu zeszłego roku cieszyłem się, że będę je oglądać w TV. Okazało się najcięższe i najsilniej obsadzone ze wszystkich, które dotąd jechałem. No i nie było złe w moim wykonaniu, no może poza ostatnim dwoma górskimi etapami.

Kraksa na pewno nie była potrzebna. Wczoraj jeszcze jadąc pod Gavię tak mnie bolała głowa, że chciałem się wycofać, ale po zjeździe wszystko minęło. Znowu deszcz i zimno, jak dzień wcześniej. Z 25 stopni zrobiło się 6-8 na górze do tego na mokro. Właśnie, jedyne co mi się nie podobało to brzydka pogoda, która nas prześladowała od samego Palermo.

Pod Mortirolo chciałem być z przodu, próbowałem, ale noga "nie odpowiadała". Siły nie było, nie potrafiłem dać z siebie wszystkiego. Najważniejsze że Marzio się wybronił. Raz jeszcze potwierdziło się to co wcześniej mówiłem. "Nigdy nie wiadomo kiedy komuś korby odbiją". Rewelacyjny dzień wcześniej Di Luca tu akurat nie dał rady i tym samym ustąpił miejsca na podium naszemu Marzio.