piątek, 12 czerwca 2009

MOUNT VENTOUX!!!

Dla rodziców, siostry, Ukochanej Żony czyli tych którzy od lat z bliska widzą ile wyrzeczeń, pracy i poświęceń kosztuje praca kolarza. Mniej imiennie, jak napisał Adam w swoim artykule, tym wszystkim którzy mi pomagali zawsze w tej drodze, w treningach, przygotowaniach, kibicom którzy zawsze byli nawet jak mnie z przodu nie było. Wszyscy ONI są potrzebni, bo sam nie wiedziałem chyba jak ważna jest głowa do ostatnich trzystu metrów wczoraj.   

Wszystko poszło jak miało pójść, jak chciałem. Rano Kasi wysłałem smsa i powiedziałem, że wiem że mam wszystko by wygrać, że mnie stać na to i muszę tylko to dobrze rozegrać. Dwóch Wielkich po drodze, Ivan który jak tylko czuje, że nie ma nogi daje mi ok, mówiąc VAI, co Ivan? VAI VIA!!! I Alejandro! niech nikt już nie pyta dlaczego mu przez lata pomagałem całkiem bezinteresownie. Odpłacił. Dziś podjechał i podziękował za pomoc, ja jemu jeszcze raz. Powiedział, że na zawsze zostanie w historii a ja jemu, że tym bardziej dla niego to też by była ważna wygrana....chapeau!

Dziś nie szło, ale się wybroniłem. Wczoraj do 21.30 nie miałem możliwości nic do ust włożyć, szybki masaż, mało spałem bo jakoś nie szło...  

Jutro jak wczoraj, chcę atakować, od dołu, jak nie pójdzie to na 4km. Zobaczymy, nie mam nic do stracenia. Chce się przyzwyczajać do wygrywania...

foto: corvospro

Prasówka prosto z Włoch
























LA GAZZETTA

Mont Ventoux – „Valverde show” i radość Szmyda

Hiszpan odbiera koszulkę lidera Evansowi i ofiaruje sukces Polakowi z drużyny Liquigas. Basso ma gorączkę: wycofuje się.

Mont Ventoux – Doszło tu do powtórki. 13 lipca 2000 r. Lance Armstrong, jadący w żółtej koszulce lidera, zostawił zwycięstwo Marco Pantaniemu. Wczoraj Valverde, który ma na swoim koncie 57 zwycięstw, wywalczył koszulkę lidera Dauphine Libere, pozostawiając etapowy sukces Sylwestrowi Szmydowi- walecznemu „piechurowi”, dla którego była to pierwsza wygrana od dziewięciu lat.

Wspaniały – Szmyd znalazł w ten sposób bajeczny diament zwycięstwa, na tej mitycznej górze, u kresu etapu, rozegranego przez Liquigas we wspaniały sposób. Polak był przewodnikiem dla Basso na podjazdach Giro, tak samo jak był nim wczoraj. Atakował razem z Basso. Oddany aż do końca. Aż do momentu, w którym cierpiący Basso dał mu wolną rękę. W ten sposób, w jednej chwili, jego trud i wysiłek przekształciły się bajkę.

Atak – Szmyd skoczył 13 km przed szczytem, aby być „punktem podpory” dla swojego kapitana. I rzeczywiście- na 12. km przed metą, kiedy skoczył Zubeldia, Basso ruszył do przodu. Grupa pękła. Z liderem, Evansem, zostali: Contador, Nibali, i innych dziesięciu kolarzy- wśród nich też Valverde. Podczas gdy z przodu Szmyd czekał na Basso, Valverde zbliżył się do Contadora: „Co robisz?”. „Nie atakuję”, zapewnił go Contador. Wtedy, na 9,4 km przed metą, Valverde skoczył.

Po 1,5 km dopędził grupkę Basso. Szmyd odparł jego pierwszy atak. Przy drugim, na 7 km przed metą, już przy wyjeździe z lasu, Basso powiedział swojemu „gregario”: „Jedź! Jedź swój wyścig”. Po wyścigu Basso wyjaśni: „Zaplanowaliśmy atak. Podjąłem go mimo, że nie czułem się dobrze. Zaczynała się u mnie jakaś choroba. Złe samopoczucie, mdłości, osłabienie, gorączka. Już przed Ventoux musiałem zwrócić się do lekarza. Mieliśmy zamiar razem (z Sylwkiem, nie z lekarzem ;)) jechać na metę, ale poczułem się „pusty” i powiedziałem mu, żeby jechał sam. Cieszę się z jego zwycięstwa”.

Wiatr – Szmyd znalazł się na czele z Valverde. Wiał silny mistral. Między białymi kamieniami byli tylko oni- żadnego drzewa, żadnej osłony. Krajobraz księżycowy. To on nadał górze nazwę Mont Chauve- Łysa Góra. Szmyd poświęcił się całkowicie. Natomiast Valverde znalazł w nim nadzwyczajnego „przecinacza wiatru”.

Dzielny Vincenzo – Dwa lata temu Szmyd przyjechał na Ventoux drugi- za Moreau. W tym roku jechał pod górę popychany przez wspomnienia. Dzięki niemu Valverde przybliżył się do żółtej koszulki. Na próżno Evans prowadził za nimi pościg. Contador pozwolił mu wypalić się na gorącym wietrze. Evans znakomicie odparł dwa ataki Nibaliego, ale nie ten Gesinka.

Finał był z dreszczykiem. 500 m przed metą Szmyd, który jechał na kole Valverde, zatrzymał się, prawie by mu spadł łańcuch. „To była blokada w żołądku”, powie później. Był to syndrom Stendhala. Zapaść przed czymś pięknym. „Odcięcie prądu”, które wydawało się nieuchronne. Valverde miał wygrany wyścig.

Jednak na ostatnim zakręcie, 100 m przed metą, pojechał szerokim łukiem i zwolnił. Szmyd przyspieszył niedowierzając. Wyprzedził go z prawej strony i pojechał na swoje pierwsze spotkanie ze zwycięstwem. „To nie był prezent. Szmyd miał nogi, żeby wygrać”, powiedział Valverde z „rycerskością”, której dawniej zabrakło Armstrongowi w stosunku do Pantaniego.

Cytat Sylwka (z prawego górnego rogu artykułu)

„Nie było między mną a Valverde żadnych ustaleń, ale nigdy nie przestanę dziękować mu za ten jego gest”.

TUTTO SPORT

Na Dauphine Libere próbuje swoich sił Basso, jednak źle się czuje i posyła na Ventoux swojego polskiego sprzymierzeńca.

Zwycięstwo z książki „Serce”

Szmyd tuż przed metą wpada w tarapaty, Valverde zwalnia i daje się wyprzedzić. Ivan wycofuje się.

Wyglądało na to, że zgodność między tą dwójką ostatecznie pryśnie. Wielki był fair-play Alejandro. Mieszkaniec Varese (Basso) na Tour de Pologne (2.08). Dziś na przełęczy Izoard.

Podczas piątego etapu Dauphine Libere, który wznosi się w kierunku mitu- Mont Ventoux, kolarstwo zapewnia liryczne i jednocześnie silne emocje, powierzając koszulkę lidera mistrzowi równie kontrowersyjnemu jak i walecznemu- pochodzącemu z Murcji Alejandro Valverde.

Pozbawia on podium Australijczyka, Cadela Evansa, na którego kole biernie pozostaje Contador, jakby chcąc zachować najwyższą formę na Tour de France- jego prawdziwy cel tego lata.

Polak  – Mówiąc o wyniku etapu, przepięknego dzięki rezultatom, jakie były na nim osiągane, można opowiedzieć tysiące nieskończonych historii. Nad nimi wszystkimi jest historia etapowego zwycięzcy- 31-letniego Polaka, Sylwestra Szmyda, zwyciężającego po raz pierwszy w karierze zawodowej oddanego „gregario” Basso. Pisaliśmy o tym już w trakcie Giro: „Kot Sylwester” jest pewnym, zaufanym człowiekiem z chlubną karierą w służbie Pantaniemu, Frigo, Simoniemu, Cunego, a w tym roku właśnie Ivanovi.

Taktyka  – Na zboczach Ventoux Liquigas posyła Szmyda do przodu w otwartą przestrzeń (przed nim są inni kolarze, następnie dogonieni). Następnie Basso skacze i dojeżdża do drużynowego kolegi- swojego „punktu odniesienia”. Jednak Ivan ma ciężkie nogi, osłabione siły i mdłości (po wyścigu zostanie u niego rozpoznany stan gorączkowy: dziś rano już nie wystartuje). Wycofuje się z wyścigu, ale wcześniej uwalnia Sylwka od obowiązków „gregario”. Tymczasem z plutonu najlepszych wyłania się super-Valverde, który dojeżdża do Szmyda i nie oszczędza nóg.

Zgodność  – Ale Sylwester ma nogi, które mocno kręcą: dojeżdża do Alejandro, mówi mu, żeby równo jechał pod górę, bo w twarz wieje mistral- lepiej zatem jechać we dwoje, zmieniając się regularnie. Hiszpan przystaje na ten pomysł, widząc w nim wspólne cele: etap dla Szmyda, a dla niego koszulka lidera. Oboje zgodni zapalają się do jazdy tam, gdzie Simpson oddał ostatni oddech. Jednocześnie za nimi w tyle tylko Gesink próbuje poruszyć niebo i ziemię- z Evansem, który dwa razy niweczy plany przedsiębiorczego Nibali. W międzyczasie Basso „wylatuje w powietrze”.

Dwójka  – Dwaj kolarze regularnie się zmieniają, ich przewaga rośnie i Valverde zaczyna się czuć liderem. Ale na 500 m do mety ogląda się do tyłu i nie widzi Szmyda, osłabionego przez silne emocje. Polak nie daje zmiany, zębatka kręci się na próżno. Czas pożegnać marzenia o sławie, emocje były zbyt silne- on, „gregario”, którego rolą nigdy nie było wygrywać, zamierzał tryumfować na Mont Ventoux!!! Jednak Valverde jest dżentelmenem. Na ostatnim zakręcie jedzie jakby tym razem to on wypadł z rytmu, a Szmyd odzyskuje siły, wyprzedza go i wygrywa. Wszyscy są zadowoleni- z tego „przedruku” książki „Serce”.

Dzisiaj Izoard  – Dauphine Libere prowadzi dziś na kolejny etap, który może przynieść zmiany w klasyfikacji generalnej. W drugiej części dnia kolarze będą się wspinać na mityczną przełęcz Col de l'Izoard z niemal pionowym zjazdem w stronę Briancon i metą kończącą sprint na 1500 m o nachyleniu 6%, teoretycznie etap świetnie nadający się dla Valverde. Jednego jesteśmy pewni: Liquigas nie będzie już atakować Valverde. Jeżeli zdecyduje się na atak, to skupi się na swoich bezpośrednich przeciwnikach, na czele z Evansem (nazbyt aktywnym w pościgu za Nibalim podczas wjazdu na Łysą Górę). Jak zostało powiedziane, Basso nie będzie już częścią grupy (prawdopodobnie powróci do niej na Tour de Pologne, między 2 a 8 sierpniem). Relacja bezpośrednia na Eurosporcie od godziny 15:15.

Sytuacja – kolejność przyjazdu na metę: 1. Sylwester Szmyd (Polska, Liquigas); 2. Valverde (Hiszpania); 3. H. Zubeldia (Hiszpania) (...)

Podpis pod zdjęciem:

Sylwester Szmyd, 31 lat, w najpiękniejszym dniu swojej kariery: pierwszy na Mont Ventoux, przed Valverde”

tłumaczenie: Kasia Szmyd

Najpiękniejszą drogą na Szczyt

Wiele lat czekałem na te słowa i zwycięstwo, na które Sylwek zasłużył jak mało kto. W sporcie nie przyznaje się jednak zwycięstw za zasługi, trzeba samemu je wyrwać i właśnie to zrobił na Mount Ventoux kolarz Liquigasu. Sięgnął po nagrodę za lata katorżniczej pracy, za samozaparcie, odporność na krytykę i miłość do kolarstwa. Chłopak z Bydgoszczy, którego trener po pierwszych treningach powiedział ojcu, że kolarza to z niego nie będzie.

Jak kiedyś mi opowiadał, nawet po dwóch latach treningów byli tacy, którzy dopiero co przyszli do klubu i urywali go z koła. On jednak pokochał kolarstwo i postanowił poświęcić się mu całkowicie. Skazał się na samotność wyjeżdżając do Włoch w wieku kilkunastu lat. Zamieszkał w Montignoso, bo ma stamtąd tylko kilka kilometrów do wielokilometrowych, górskich podjazdów.

To właśnie góry były zawsze jego terenem, jak kiedyś powiedział: gdyby nie było gór, nie byłbym kolarzem. 5, 6 godzin na siodełku, setki kilometrów i tysiące metrów przewyższenia - tak dzień w dzień, sezon po sezonie. Z wiarą w to, że pasja i miłość do kolarstwa, poparte ciężką pracą, dadzą efekt nawet, jeśli nie jest się wybitnie utalentowanym.

W Polsce o Sylwku długo było cicho, a on wspinał się coraz wyżej w kolarskiej hierarchii. Pracował dla Pantaniego, Simoniego i Cunego stając się jednym z najbardziej cenionych pomocników w kolarskim peletonie. W ubiegłym roku, na wyraźną prośbę Ivana Basso podpisał kontrakt z Liquigasem. Kilka miesięcy później z ofertą jazdy w Astanie zadzwonił Johan Bruyneel. Od kilku lat o zatrudnienie Szmyda w Caisse d’Epargne starał się Alejandro Valverde.

I właśnie dziś, na Mount Ventoux, wspólnie z Valverde Sylwester Szmyd dał nam spektakl, jakiego polscy kibice oczekiwali od wielu lat. Ileż lat musiało mu przelecieć przez głowę na ostatnim kilometrze mitycznej góry. Ileż wyrzeczeń, które doprowadziły do wspaniałego zwycięstwa. Wjechał na Szczyt najpiękniejszą drogą, żaden kilometr podjazdu nie został mu darowany. Dziś oczywiście znalazło się nagle wielu kibiców, którzy „zawsze wierzyli w jego sukces”… Na szczęście Sylwek nie ma problemu z odróżnieniem prawdziwych kibiców od tych, którzy uwierzyli w niego teraz, chociaż jeszcze wczoraj spisywali go na straty, wyśmiewając pracę „jakiegoś gregario”.

Poczytajcie jutro gazety, przejrzyjcie portale i posłuchajcie komentarzy. Będzie śmiesznie i straszno. Wsłuchajcie się także w wypowiedzi tych, którzy od lat odmawiają najlepszemu polskiemu kolarzowi prawa do startu w narodowej reprezentacji. A jeśli naprawdę kibicowaliście Sylwkowi, to mam Wam coś do przekazania, bo sam był zbyt zmęczony by siadać dziś do pisania. Prosił mnie, bym w jego imieniu podziękował wszystkim, którzy byli z nim i przy nim przez wszystkie lata kariery, którzy wspierali go w codziennej pracy i dążeniu do celu.

A ja dziękuję Tobie Sylwek. Nie tylko za dzisiejsze fantastyczne zwycięstwo. Dziękuję za rozmowy o kolarstwie, dzięki którym zrozumiałem wiele rzeczy. Za możliwość uczestnictwa w treningach i podpatrywania przygotowań do najważniejszych wyścigów. Wreszcie za Twoją pasję, najszlachetniejszą ze sportowych emocji.

tekst: Adam Probosz , cyclo.pl

foto: corvospro


Szmyd dołączył do legend

Sylwester Szmyd najlepszy na trasie piątego etapu Dauphine Libere! Polak wygrał odcinek z metą na jednym z najsłynniejszych kolarskich podjazdów - Mont Ventoux, a do tego założył koszulkę najlepszego górala wyścigu - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".

Przez kilkanaście kilometrów morderczej jazdy uciekał razem z Alejandro Valverde. Hiszpan z Caissed'Epargne walczył o odrobienie strat i zdobycie żółtej koszulki, Polak z Liquigasu - o pierwsze w karierze zwycięstwo. Wspólny plan panowie zrealizowali tak sprawnie, że osiągnęli obydwa cele.

Do trzech razy sztuka
Tuż przed metą Polak miał chwilowe problemy, ale Hiszpan, który w ubiegłym sezonie kusił Polaka ofertą przejścia do swojej grupy, tego nie wykorzystał, poczekał na Szmyda. Doskonale wiedział, że gdyby nie jego praca mógłby wczoraj tylko pomarzyć opozycji lidera. Hiszpan, choć jest zawodnikiem konkurencyjnej grupy zachował się o niebo lepiej niż taki Vicenzo Nibali, który wiedząc, że jego klubowy kolega jest z przodu próbował ataków z grupki, w której byli liderzy...

- Ułożyło się tak jak chciałem. Co tu opowiadać? - uśmiecha się wczorajszy bohater i dodaje: - Skoczyłem w tym samym miejscu, co dwa razy w poprzednich latach. Udało się za trzecim razem!

- Cholernie mi się ta góra podoba. Trzeba zaatakować około 13 kilometrów przed metą. Tam najtrudniej, więc trzeba zrobić przewagę, bo ostatnie siedem kilometrów pasuje do mojej charakterystyki - mówił nam przed startem Polak.

Dostał wolną rękę
Kolarz, który przez całą karierę pracował na chwałę swoich liderów wiedział, że jest w dobrej formie, a co jeszcze ważniejsze, jego szefowie dają mu wolną rękę. Ivan Basso wczoraj próbował uciekać z Polakiem, ale widząc, że nie ma sił, odpuścił i pozwolił odjechać swojemu najlepszemu pomocnikowi.

- Podjechałem do niego i zapytałem co jest? Powiedział tylko: jedź! To pojechałem... - mówi Sylwek, który podczas wyścigu mieszka w pokoju z Basso. Wczoraj to Polak mógł być liderem! Kapitan Sylwka z poprzedniej grupy Lampre, czyli Damiano Cunego chyba nigdy by na to nie pozwolił.

źródło: Przegląd sportowy

foto: corvospro


Valverde zachował się jak wielki mistrz

Sylwester Szmyd przeszedł w środę do historii. Polski kolarz grupy Liquigas odniósł na legendarnym wzniesieniu Mont Ventoux swoje pierwsze zwycięstwo w karierze. 31-letni zawodnik udowodnił tym samym, że jest w stanie wygrywać etapy największych wyścigów świata.

Na metę środowego etapu Szmyd przyjechał skrajnie wycieńczony. Dopiero na ostatnich kilku kilometrach podjazdu na "Olbrzyma Prowansji" Polak jechał już dla siebie. Wcześniej zmuszony był pomagać liderowi Liquigas, Ivanowi Basso. Oto, co po morderczej wspinaczce powiedział na mecie najlepszy polski kolarz - Sylwester Szmyd.

Jak się czułeś na ostatnim fragmencie podjazdu?

SYLWESTER SZMYD: Było bardzo ciężko (śmiech). Towarzyszył mi ogromny stres. Wiedziałem, że mam szansę wygrać etap, ale wszystko mogło się równie dobrze potoczyć inaczej. Na ostatnich metrach czułem się kompletnie wyczerpany, jednak po chwilowym kryzysie udało mi się znów nacisnąć na pedały. Valverde zachował się wówczas jak wielki mistrz.

Czy porozumieliście się, co do tego, jak rozegracie ostatnie metry przed metą?

- Nie było między nami żadnych ustaleń. Zachowanie Valverde było jego naturalną reakcją. Obaj o coś na tym etapie walczyliśmy. On chciał zdobyć żółtą koszulkę lidera, a moim celem było wygranie etapu. Dlatego też nasza współpraca w ucieczce układała się tak dobrze. Valverde wygrał w swojej karierze już wiele wyścigów. Stąd też jego wspaniałe zachowanie.

To zwycięstwo jest chyba dla Ciebie szczególnie cenne?

- W dwóch wyścigach staram się zawsze walczyć o jak najlepsze miejsce w klasyfikacji generalnej: Tour de Romandie i Dauphiné Libéré. Na Giro, Vuelcie i Tour de France koncentruję się na pracy na rzecz liderów. Pracowałem już dla Cunego, Basso i Simoniego. W takich wyścigach jak Dauphiné, nasi liderzy dają nam więcej swobody. Mamy możliwość powalczenia o etapowe zwycięstwa.

Twój lider, Ivan Basso, nie był chyba dzisiaj w dobrym nastroju ...

- Wydaje mi się, że Basso jest w stanie jeździć naprawdę szybko. Jednak niełatwo jest wrócić do optymalnej dyspozycji po tylu latach przerwy. Moim zdaniem on i tak spisuje się bardzo dobrze.

Czy triumf na Mont Ventoux jest spełnieniem Twoich marzeń?

- To nie był pierwszy raz, kiedy próbowałem tu wygrać. Na Mont Ventoux uciekałem już trzy lata temu. Wówczas jednak peleton mnie dogonił. W 2007 roku lepszy okazał się Christophe Moreau. Mógłbym powiedzieć, że Giro jest dla mnie dobrym przetarciem przed Dauphiné Libéré.

źródło: eurosport.pl

foto: corvospro