wtorek, 25 stycznia 2011

Zgrupowanie na Sardynii za nami

W ciągu dziesięciu dni pracy przejechane blisko 1300 km w tym dwa dni na rowerach czasowych, non stop pofałdowany teren i ciepło.

Ja trenowałem zgodnie z uprzednimi założeniami, spokojnie, w siodełku, bez przesilania i ćwiczeń robiąc bazę kilometrową. Codziennie rano chodząc na siłownię jak w grudniu. Body, który był ze mną w pokoju wkurzał się, że mógłbym sobie wymyślić inne godziny przyjmowania gości. Jeśli ktoś ze mną szedł na siłownię, Agnoli lub częściej bracia Sagan, wpierw przychodzili do mnie na kawę, o 6.30 rano! Zresztą z Bodym i Słowakami tworzyliśmy nawet przy stole małą grupę, my ucząc się słowackich słówek, oni starając się rozumieć więcej po polsku.

Nie ukrywam, że wolę trenować w domu. Tu mogę już jeździć dłuższe podjazdy, dziś przejechałem dwa 40 i 50minutowe, między innymi osławiony przez Armstronga Col du Madone. Widzę, że i we Francji jest gdzie trenować, brakuje tylko barów w których można by się zatrzymać w połowie treningu na dobre cappuccino.

Mam teraz sporo pracy aż do wylotu na Teide (za tydzień), tak by w górach móc już pracować na wyższym poziomie a nie męczyć się każdym podjazdem.

Teide będzie pierwszym ważnym etapem przygotowań do Giro, choć wiem, że muszę się tam zjawić niezbyt „brillante”, dojść do szczytu formy na najważniejsze etapy i utrzymać ją do TdF…